poniedziałek, 2 września 2013

Hetalia Cardverse

おはよう!
Przepraszam za długą nie obecność (o ile ktokolwiek to czyta) ale wakacje, potem brak weny, jakoś zawsze mam tak że przypływ weny mam gdy nie mogę pisać... No nic, zaczął się rok szkolny, a by wyrazić me szczęście ubrałam się na rozpoczęcie na czarno. Jeśli chodzi o obóz to chyba zginie śmiercią naturalną... chyba że coś się zmieni, nie wiadomo. To co mam dziś o tu dla was... no jak można wywnioskować z tytułu jest w podstawie o Hetalia Cardverse. Zdjęcia powrzucam potem... no nic mam nadzieje że się spodoba, to jakby taki prolog więc no jak by to powiedziała moja cudowna klasa "staniki nie latają" ale no nic...
****

Tego dnia na ulicach jego miasta panował dziwny gwar. Ludzie szeptali do siebie gorączkowo, ale nie ciekawiły go plotki. Siedział w kuchni tocząc po stole jabłkiem przywiezionym z królestwa Karo. W jego kraju, podobno najpotężniejszym i najbogatszym nie było jabłek, głównie z powodu wiecznej zimy. Dawno temu Władcy podzielili między sobą rok. Królestwu Pik przypadła zima, Królestwu Karo lato, Kier otrzymało jesień a Królestwo Trefl cieszyło się wieczną wiosną. Toczył więc jabłko po stole patrząc za okno kamienicy w której mieszkał i patrząc na ulice niezwykle tętniącą życiem. Tu ktoś biegł, tam jakieś kobiety mijając się w biegu przystanęły i gorączkowo o czymś dyskutowały. W pomieszczeniu obok, będącym salonem, spał jego ojciec. Spał po długiej podróży. Jego ojciec często wyjeżdżał polecając zajmować się swoim synem różnym ludziom, ostatnio jednak ciągle prosił o to pewnego miłego mężczyznę mieszkającego za miastem. Mężczyzna ten rozumiał że Peter nie jest znowu aż taki mały i wymagający opieki, oczywiście uważał na niego , ale przy trybie życia jaki prowadził ograniczał się do wpadania raz na dzień, zjedzenia obiadu, wypicia herbaty i wrócenia do swoich zajęć ewentualnie biorąc ze sobą chłopca. Drzwi od kamienicy otworzyły się i Peter usłyszał znajome nucenie, chłopiec zeskoczył z krzesła i czym prędzej wystawił głowę na korytarz. Tak jak przypuszczał w korytarzu był Tino, bo takie było imię mężczyzny się nim zajmującym, zdejmował buty uważając by nie wnieść za dużo śniegu.
-Moi moi…- powiedział  Tino uśmiechając się wesoło i czochrając mu włosy- straszny dzisiaj tłok w mieście, no myślałem że nie przejadę- powiedział zdejmując z siebie gruby skórzany płaszcz i wieszając go na wieszaku koło wejścia.
-Tata wrócił. Nie musiałeś przychodzić- powiedział chłopiec, nie to że nie lubił tymczasowego opiekuna, po prostu wiedział ile problemów czasem ma Tino z dotarciem do małej kamieniczki w centrum. 
-A masz obiad? – powiedział chłopak z uśmiechem idąc do kuchni po chłodnym drewnie. Chłopczyk tylko wzruszył ramionami i poszedł za nim, usiadł na krześle przy oknie i począł obserwować co robi blondyn. Tino był człowiekiem wesołym i raczej prostolinijnym, miał przydługie włosy o kolorze piasku i oczy o kolorze fiołków. Mieszkał za miastem, pod lasem i tam żył spokojnie hodując zwierzęta dzięki którym miał co jeść, od czasu do czasu zaciągając się do pracy w porcie przy rozładowywaniu statków, może nie wyglądał ale miał krzepę. –To… kiedy wrócił twój tata?- zapytał chłopak wchodząc do spiżarni i wracając z kawałem mięsa.
-W nocy- powiedział chłopiec opierając się na dłoniach o stół. Tino pokiwał głową i oparł się o blat.- i przywiózł jabłka, chcesz?- zapytał rzucając w stronę blondyna owocem leżącym na stole. Chłopak złapał jabłko i ugryzł owoc z uśmiechem na twarzy.
-Pyszne- powiedział po chwili wzdychając i podrywając się, łapiąc za wiadro i wychodząc z jabłkiem w ustach do korytarza gdzie tylko wciągnął buty i z niewyraźnym „idę po wodę” wyszedł na klatkę schodową. Peter wzruszył ramionami i stwierdził że zobaczy czy jego tata jeszcze się nie obudził. Wszedł do salonu i spojrzał na ojca śpiącego na kanapie. Był wysoki, miał włosy koloru słomy, z resztą jak i Peter, nosił okulary, ale teraz gdy spał leżały one na stoliku. Przysiadł koło łóżka, oparł się ramionami o materac i patrzył. Po chwili jednak się podniósł i wyjrzał przez okno na podwórze gdzie stała studnia. Tino stał i rozmawiał z jakąś kobietą trzymając wiadro wypełnione wodą. Po chwili Tino wrócił do studni, napełnił wiadro kobiety i począł iść do domu trzymając oba wiadra. Po jakimś czasie dało się usłyszeć wchodzenie po schodach i otwieranie drzwi.
-Jestem!- powiedział Tino wchodząc do domu i odstawiając wiadro uważając aby nie rozlać wody. –Peter gdzie jesteś?- zapytał Tino zaglądając najpierw do kuchni a potem do pokoju i widząc chłopca na powrót klęczącego przy kanapie na której spał jego ojciec westchnął.- Peter choć bo go obudzisz…- powiedział Tino wchodząc do pokoju i niestety źle stając na jednej z desek co spowodowało straszne skrzypienie. Tino stanął jak wryty i czekał na dalszy rozwój wydarzeń. Zezwłok na łóżku poruszył się, sapnął i ostatecznie otworzył oczy i podniósł się do siadu.
-Ja przepraszam! Nie chciałem cię obudzić!- powiedział od razu Tino
-Nie szkodzi, już nie spałem-powiedział tata Petera rozglądając się po pomieszczeniu i targając chłopczykowi włosy. Ojciec Petera miał na imię Berwald i był kupcem, przyjeżdżał rzadko, zostawał krótko, był człowiekiem o nieprzeniknionej twarzy i oczach niczym turkusy.
-Emm… obiad będzie niedługo więc… - powiedział Tino niepewnie się wycofując do kuchni i zabierając wodę i wlewając ją do gara.
-Pomagałeś trochę?- zapytał Berwald patrząc na syna pytająco, wzrokiem który przeraził by pewnie większość ludzi.
-Mhm! Nawet wczoraj sprzątałem!- powiedział zadowolony z siebie chłopiec.
-To dobrze- powiedział Berwald a na jego twarzy pojawiła się niejaka sugestia uśmiechu. –idź pomóż- powiedział wstając. Chłopczyk pokiwał głową i wesoło pobiegł do kuchni. Na obiad Tino zrobił gotowane mięso z kaszą i skwarkami. Dzień minął na bieganinie od pokoju do pokoju, to do jakiejś sąsiadki czy targarza mającego swój kram naprzeciwko kamienicy. Tino zasiedział się do wieczora, ale wyszedł gdy było już zupełnie ciemno, położyli się spać. Peter jak zawsze u siebie, Berwald na kanapie. W nocy obudził go zapach spalenizny i pierwsze co zobaczył to płomienie, wszędzie płomienie.  Podniósł się natychmiastowo ale miał pecha. Z sufitu runęła lekko nadpalona deska. Peter nie miał szans by uciec, po prostu zasnął.
 ***
Obudził się czując że jest zmęczony jak nigdy. Dookoła widział biel i… karty. Podniósł się i rozejrzał uważnie. Był w jakby okrągłym pomieszczeniu, nie widział ścian ale czuł że pomieszczenie jest okrągłe. Na środku (nie był pewien czy to środek czy nie) po turecku siedział mężczyzna o białych włosach, w czarnej, teraz nazwalibyśmy to bluzą, ale wtedy, w królestwie w którym żył Peter nie było czegoś takiego. Ubrany był więc w czarno czerwone COŚ. Peter przyjrzał się bliżej widząc ze coś wystaje lekko z włosów mężczyzny, po chwili zorientował się że były to rogi bądź spiczaste uszy, koło nich coś delikatnie się kiwało.
-Ogon….- powiedział niepewnie chłopiec zanim pomyślał, pierwsze co pomyślał to, to że mężczyzna jest diabłem. Wyżej wspomniany obrócił się w jego stronę ukazując czerwone tęczówki.
-Co się patrzysz jak ciele na malowane wrota, masz taki sam- powiedział wstając. Peter szybko zlustrował jak wygląda. Również miał na sobie COŚ, czarne, czarne spodnie, koszulkę i pod szyją zawiązaną czerwoną chustkę, rzeczywiście z spodni wystawał mu ogon…
-Ale jak?- zapytał niepewnie- gdzie jest tata?- dodał.
-Normalnie, i nie wiem. – powiedział mężczyzna podchodząc do chłopca uważnie omijając jakby wiszące w powietrzu karty, różnych barw i figur.
- Co ja tutaj robię?- zapytał Peter robiąc krok do tyłu ii zahaczając jedną z takich kart, kawałek kartonika spadł na ziemie i zniknął.
-Uważaj na nie! Są bardzo ważne!- krzyknął zdenerwowany białowłosy ale po chwili się zreflektował.- co ty tutaj robisz? – powiedział pewnym siebie głosem wywijając ogonem – ty tutaj nie żyjesz- powiedział w końcu.