piątek, 8 listopada 2013

Bo Kopernik był kobietą...

おはよう!
Wiem.. umarło mi się trochę... ale na swoje usprawiedliwienie mam to że szkoła, próbne testy gimbazjalne, konkursy kuratoryjne i tym podobne więc przepraszam ale nie mam na nic czasu! Ale w końcu napisałam TO. Jak widać tytuł ma piękny a mianowicie "Bo Kopernik był kobietą". Napisałam to głównie z natłoku informacji o własnym mieście itp. No nic. すみません!  No i Enjoy! Poniżej będzie spis wszystkich dzielnic, coby się nie pogubić.
***

A oto i nasze cudowne dzielnice! :
Barbarka (Barbara)

Bielawy (Bartek)

Bielany (Ela)

Bydgoskie Przedmieście (Wojtek)

Chełmińskie Przedmieście (Gosia)

Czerniewice (Ola)

Glinki ( Jagoda)

Grębocin (Wiktoria)

Jakubskie Przedmieście (Jakub)

Kaszczorek (Krzysiek)

Katarzynka (zgadnijcie)

Koniuchy (Piotr)

Na Skarpie ( Sara)

Piaski (Marek)

Podgórz (Jan)

Rubinkowo I (Michalina)

Rubinkowo  II (Michał)

Rudak ( Jarek)

Rybaki (Żaneta)

Stare Miasto (  Teresa)

Starotoruńskie Przedmieście (Filip)

Stawki (Stasia)


Winnica (Weronika)

Wrzosy I (Adam)

Wrzosy II (Szymon)
Toruń (Małgorzata)
Dziewczyna podniosła się z łóżka z niemałym ociąganiem się.
-Se wymyślili kurna… - mruknęła sama do siebie kopiąc jakąś bluzę która spadła z krzesła, po chwili zreflektowała się jednak i powiesiła ją na krześle, jak zawsze nie mogła znaleźć laczków* więc dała sobie spokój. Mało przytomnie weszła do kuchni i zrobiła sobie kawę przysiadając nad sałatką którą zrobiła wczoraj wieczorem… Osobiście wolała by szneka z glancem** ale nie chciało jej się iść wczoraj do sklepu więc musiała zadowolić się tym co miała.  Dopiła kawę i spojrzała na zegarek.- rzesz Scheiße! Już 7.40!- powiedziała zrywając się z miejsca i wrzucając niedbale kubek do zlewu. Wybiegła z domu i poczęła wręcz biec do urzędu miasta. Oprócz tego że autobusy jak zwykle się spóźniały, słuchaczki jedynego właściwego radia jak zawsze zajmowały wszelkie możliwe siedzenia, bo ich torby były przecież zmęczone ( Jest 8.00 rano! Gdzie one pokupowały te kartofle?)  podróż minęła raczej spokojnie. Przeszła szybko przez miasto.
-Bry!- zakrzyknęła wchodząc do pani Gosi, niedawno wróciła z urlopu więc dawno się z nią nie widziała ale nie miała teraz czasu, czym prędzej pobiegła do Sali kongresowej.
~~~
-Jezu! Sorka za spóźnienie!- zawołałam wbiegając do Sali i poprawiając prawie białe włosy które nijak nie chciały się ułożyć.
-Spoko, Wrzosy, Rubinkowa, Kaszczorek i Glinki też jeszcze nie przyjechali- powiedział Piaski popijając spokojnie kawę. Dziewczyna zatrzymała się w połowie drogi do wieszaka i sfrustrowana jęknęła.
-To ja tu dusze i ciało zaprzęgłam…!- zaczęłam mówić ale przerwała mi Rybaki.
-Tak wiemy że lubisz Mushu***- powiedziała wystukując jakiś rytm paznokciami na stole. Usiadłam z głośnym westchnieniem usiadłam na swoje miejsce. 
-To jak? Jak tam na wojewódzkim?- zapytał Koniuchy patrząc na mnie lekko zaspanym wzrokiem
-Weź nie przypominaj. Jak myślisz? Feliks byłby zły gdyby Bydgoszcz przypadkowo została zrównana z ziemią?- zapytałam rzucając do rudowłosego dzieciaka piątaka. –Młody… skocz mi po kawę.- powiedziałam wzdychając. Chłopak spojrzał na mnie z typowym „a może frytki do tego” w oczach ale nic nie powiedział tylko się podniósł.
-Sorka za spóźnienie!- zawołał Adam wpadając do Sali. Zaraz za nim wtłoczył się jego starszy brat wiążąc dokładniej włosy. Ta dwójka różniła się od siebie zupełnie. Tak jak Adam był wiecznie wesoły, i starał się znajdować we wszystkim dobre strony, tak Szymon kompletnie nie widział w niczym dobrych stron. Po jakimś czasie wszystkie miejsca na Sali były zajęte. Wyjęłam z teczki kartkę z nazwiskami i podniosłam się, było za wcześnie żeby ktokolwiek miał siłę na przeszkadzanie mi.
-Dobra… Starotoruńskie?- lekko piegowaty rudzielec, na oko w wieku lat szesnastu i okularami zerówkami w czerwonych oprawkach przysłaniających lekko ciemnozielone oczy podniósł rękę na znak że jest obecny.- Barbarka- powiedziałam czekając na jakikolwiek odzew.
-Jestem…- powiedziała dziewczyna o kręcących się włosach ubraną w różowawą sukienkę.
-Bielany- zapytałam
-Jestem- powiedziała blond włosa z surowym niebieskim spojrzeniem.
-Bydgoskie- zapytałam patrząc na sale.
-Tutaj- mruknął chłopak w dresowej bluzie i lekkim zarostem.
-Adam i Szymon?...- powiedziałam ale w momencie w którym chcieli się zameldować powstrzymałam ich- inaczej, czy kogokolwiek nie ma? – zapytałam patrząc na sale. Nie słysząc odzewu usiadłam na miejscu. –Dobra, jak wiecie byłam na wojewódzkim, i ustalenia są takie…
-Kto się założy że nie dostaniemy kasy?- zapytał Jakubskie przedmieście.
-To swoją drogą- powiedziałam myśląc nad mostem który miał być niby oddany jakiś rok temu…
-Dobra, czyli skoro już nam to powiedziałaś możemy iść? – zapytał Kaszczorek przecierając oczy.
-Gdybym miała wam tylko to do powiedzenia to bym kurcze wam  sms’y wysłała- powiedziałam.
-To jak? Bydgoszcz znów cię zdenerwował, jak coś to mam chyba gdzieś tu Teptuchy...****…- powiedziała Katarzynka szukając czegoś po torebce.
-A może dacie mi dokończyć to wam powiem?- zapytałam wzdychając i robiąc klasycznego face palma. Ale oczywiście nikt mnie nie słuchał. O wiele ciekawszym było dysputowanie czy pożarłam się z Bydgoszczą, czy spotkałam Gilberta i potrzebuje się wypłakać.
-LUDZIE- zawołał Rudak wstając i opierając się rękami o stół.
-Co?- zapytał Wrzosy II.
-Kontynuuj Mette – powiedział Koniuchy używając niemieckiego zdrobnienia mojego imienia, na co ja mimowolnie się wzdrygnęłam.
-Chce wam powiedzieć że będzie musieli sobie trochę sami poradzić- powiedziałam wzdychając i kradnąc Glinkom piernika którego przemyciła.
-Ale jak to poradzić?- zapytała Basia czochrając włosy Starotoruńskiemu.
-Zostaje wysłana na jakieś tam szkolenie dla miast wojewódzkich, bo podobno nie rozumiemy do końca tych czasów i tak dalej… A, nie zapominając o tym że ma być też zjazd większych miast i kilka innych ciekawych nazw- powiedziałam przeczesując włosy palcami.
-Ale jak zjazdy?! Po prostu ot tak?- zapytała Chełmińskie budząc się nagle.
-Dobra kto wyjaśni Gośce?- zapytałam.
-Eh… Grete wyjeżdża na zjazd miast wojewódzkich i w ogóle na zjazd miast dużych.- powiedział Jakubskie w stronę Chełmińskiego jakby zmęczonym tonem.
-No to jak my tu?! – zapytała dziewczyna.
-Właśnie to ustalamy- powiedziała Katarzynka szepcząc coś do Barbarki.
-Dobra, kto chce nas reprezentować?- zapytałam pełna optymizmu, może ktoś tu jest choć troszkę odpowiedzialny. Moje nadzieje niestety były kompletnie bezpodstawne. Katarzynka plotkowała z Barbarką. Rubinkowa nad czymś „gwałtownie dyskutowały”. Mokre bez większego zainteresowania toczył długopis po stole, Bielany czyściła sobie okulary. Stare Miasto spała…. No właśnie! Stare Miasto!
-LUDZIE!- wydarłam się, tym razem wszyscy zamilkli i spojrzeli w moją stronę.
-Ogłaszam że Stare Miasto mnie zastępuje!- wszyscy spojrzeli na mnie jak na idiotkę.
-Ona!? – ryknęli podejrzanie zgodnie. Tylko Stare miasto sennie mruknęła ciche „co ja?”
-Tak! Ona! Nikt jakoś się nie kwapił! A teraz nie przyjmuje sprzeciwów!- powiedziałam podnosząc głowę, mam tylko nadzieje ze miasto przetrwa do mojego powrotu. Nie to że Stare Miasto była nieodpowiedzialna czy coś, ale jakoś…
-Nie no! Veto!- zawołał Wrzosy I.
-To tak jakby dać Barbarce ogarniać nasze tramwaje!- powiedziała Rybaki.
-To kto?!- zapytałam. Ludzie zaczęli się przekrzykiwać.
-Ja nie mogę!
-A może ty?
-Nie! Ej a Bydgoskie?
-W życiu! A co ja ?!
-Kasia! Daj spokój! – krew zaczęła mnie zalewać a ręce mi opadły.
-CISZA!- ryknęłam na cały głos, tak że podejrzewam że słyszeli mnie po drugiej stronie mostu. Ale chociaż posłuchali. – Koniuchy, czemu nie możesz?- zapytałam najbliżej siedzącego mnie chłopaka.
-No … ten..- powiedział drapiąc się po bródce.
-Czyli postanowione, zamykam spotkanie, dzięki, pa- powiedziałam łapiąc swoje rzeczy i wychodząc z pomieszczenia w akompaniamencie jęków. Westchnęłam. Siedemset siedemdziesiąt siedem lat użerania się z nimi…. Nie to że mam coś do moich dzielnic, są naprawdę pomocni. Ale przy spotkaniu tylu różnych charakterów… po prostu potrzebuje odpoczynku… może i te zjazdy nie są takie złe. W każdym razie postanowiłam kupić sobie tego szneka z glancem.
~~~
*laczki- łatwo zgadnąć, że chodzi o kapcie, ale usłyszałam gdzieś że to wyraz z gwary Toruńskiej, więc przypis może być, bo może dla mnie zrozumiałe a dla innych nie bardzo.
**Szneki z glancem - taka drożdżówka
*** chodzi oczywiście o Mushu z "Mulan" którego osobiście uwielbiam. W drugiej części bodajże miał podobną kwestie,
**** Teptuchy- z niemieckiego Tücher "chusteczka", nie jest to popularne, ale mówiła tak moja prababcia, tak więc jest.

Więc... wiem że nie ma tam nigdzie sławnego "jo" ale, nie było tam miejsc w których mogłabym to wstawić... postaram się jednak jakoś je wcisnąć.

sobota, 21 września 2013

Cardverse: pierwsze rozdanie

おはよう!
Cześć! Na samym początku muszę powiedzieć że byłam chora więc możliwe że w opowiadaniu jest mnóstwo błędów wszelakich. Szkoła... ja już chce wakacje TT n TT... tak bardzo smutek... chciałam coś jeszcze napisać ale co... A! Ma ktoś jakąś ciekawą książkę do polecenia? Bo gdyż iż nie mam co robić ze swym życiem a ile można się uczyć. Musze wam powiedzieć że byłam w Warszawie, nie wiem czemu ale chciałam to powiedzieć... było naprawdę spoko, ale ubolewam , była to wycieczka szkolna, nie znalazłam ani niczego fajnego do poczytania (taaa... gubię się w większości sklepów) ani nie byłam w sklepie yatty bo nie byliśmy nigdzie w pobliżu... smuteczek... JEZU ILE JA UŻYWAM TRZYKROPKÓW?!  Ignorując to, a oto i kolejna część cardverse!

***********
Rozdanie pierwsze: Pik

Pierwsza Karta: Walet

Poczuł że na czymś ląduje a nie było to bynajmniej miękkie lądowanie. Rozejrzał się niepewnie po otoczeniu, i dowiedział się że wylądował na śniegu zbitym tak, że właściwie był to już lud i że, co chyba jest ważniejsze w jego obecnej sytuacji, nigdzie nie ma Gilberta. Przez chwilę pomyślał że może coś mu się przyśniło, ale to nie tłumaczyło czemu jest na dworze, na śniegu, ubrany w niezbyt ciepłą bluzę…. No właśnie! Nie mogło mu się przyśnić, bo nadal miał na sobie te czarno-czerwone ubrania, i nadal miał rogi i ogon! Czyli to nie był sen. Podniósł się z ziemi i otrzepał z śniegu, który cały czas prószył, więc na niewiele się to zdało. Przeszedł kilka kroków starając się znaleźć cokolwiek związanego z Gilbertem. Okolica była dość malownicza i nawet ładnie wyglądała przykryta warstwą puchu, ale nie obchodziło go to, wychował się w kraju w którym wiecznie leżał śnieg, więc nie robiło to na nim wrażenia. Stał na jakiejś drodze, właściwie będącą po prostu śniegiem bardziej zbitym niż ten dookoła. Czyli musiał być w królestwie Pik. Peter zszedł na pobocze, ze względu na jadący drogą dość spory powóz i stwierdził że poczeka, nigdzie mu się nie spieszyło, więc usiadł pod drzewem. Nie wiedział do końca czemu ale nie było mu zimno, więc postanowił że poczeka. Jednak czas leciał a nikt się nie pojawiał, powozy jeździły nie zwracając zbyt dużej uwagi na chłopca siedzącego na poboczu. Minuty mijały a Gilberta, jak nie było tak nie było. Peter jednak siedział i czekał, pomimo energii która go rozpierała, naprawdę potrafił siedzieć i czekać, przez minuty a potem godziny. Zaczynało się ściemniać, więc dochodziło koło godziny piątej po południu kiedy Peter w końcu zauważył majaczącą na końcu drogi ludzką sylwetkę. Nie miała ogona ani rogów, więc Peter spodziewał się że idący tędy człowiek po prostu go wyminie bądź specjalnie przyśpieszy kroku, tak jak zrobiło to kilku wieśniaków idących tą drogą. Gdy tylko sylwetka się przybliżyła Peter zobaczył że to jednak nie był wieśniak. Podejrzewał też że nie był to żaden mieszczanin. Szybciej byłby to bogata żona kupca lub wojowniczka , na co mógł wskazywać miecz przy jej boku, z szerokim ostrzem, coś na rodzaj maczety. Ubrana była w ciemnoniebieską koszulę o szerokich, za długich rękawach i chińskim kroju, na obydwóch rękawach i w innych miejscach jej ubioru był znak „Pik”, na to narzucone miała krótką narzutkę w o ton jaśniejszym odcieniu. Na dolną część ciała nałożoną miała białą spódnice, spod niej wystawały niebieskawe rajstopy, a na stopach miała raczej nie chroniące przed zimnem czerwone trzewiki. Na głowie miała mały kapelusik, nie chroniący przed śniegiem lecącym na głowę. Kapelusik trzymał się na samym boku głowy, i był to jeden z tych kapelusików z piórkiem z których Peter zawsze bardzo się śmiał. Oczy miała skośne, włosy brązowe związane w niską kitkę. Petera tak wciągnęło przypatrywanie się tajemniczej podróżniczce że nie zauważył nawet kiedy przystanęła koło niego. Zauważył to dopiero po chwili kiedy  trochę śniegu z drzewa spadło mu na głowę. Peter podskoczył jak oparzony, momentalnie się podniósł i odskoczył o krok co niestety równało się uderzeniu w drzewo.
-Przepraszam!- powiedział lekko przestraszony i zdenerwowany. Wolał nie być w jakikolwiek sposób niegrzeczny wobec kogoś wyglądającego na osobę z wyższych swer i to na dodatek posiadającego broń. Podróżniczka która do teraz stała po prostu patrząc na chłopca lekko przysłaniając usta rąbkiem rękawa, nagle zaczęła się śmiać… a może zaczął?
-Nie masz za co- aru!- powiedział/a wesoło starając się powstrzymać śmiech. –czekasz na kogoś-aru?- zapytał/a siadając koło drzewa i zdejmując z pleców jakiś plecak albo coś w tym stylu i wyciągając z niego piersiówkę  i pociągając porządnego łyka.-Chcesz trochę? To tylko woda-aru.-  z tymi słowami piersiówka została prawie podstawiona Peterowi pod nos.
-Em… nie dziękuje prze pani?- powiedział Peter niepewnie- tak… ale chyba ten ktoś nie zamierza się pojawić. – wytłumaczył siadając niepewnie na ziemi koło podróżnika/czki.
-Jestem mężczyzną-aru- powiedział długowłosy z westchnieniem i cichym „ayaaa…”
-Przepraszam!- Peter znów się zmieszał… naprawdę wydawało mu się że to kobieta! Mężczyzna pokręcił głową.
-Eh… Gilbert zawsze taki był… - westchnął mężczyzna chowając piersiówkę.
-Skąd Pan zna Gilberta?- zapytał Peter patrząc na mężczyznę wielkimi oczyma- i skąd Pan wie że na niego czekam?- dodał po chwili.
-Wiesz… łatwo dostrzec na kogo czekasz-aru. Dla kogoś z moim doświadczeniem to nic-aru… Bywa czasem w zamku, kiedy ma coś do załatwienia- powiedział mężczyzna zmieniając pozycje i siadając po turecku.
-Mieszka Pan w zamku?- zapytał Peter i aż poczuł jak oczy mu się świecą.
-Tylko czasowo, moją rolą jest raczej podróżowanie- powiedział spokojnie grzebiąc w torbie i wyciągając z niej coś na podobę klusek z mięsem i podał jedną Peterowi- masz, zjedz-aru- powiedział spokojnie. Peter przyjął kluskę i niepewnie nadgryzł, to samo zrobił mężczyzna.
-Więc… Co Pan robi w zamku?- zapytał gdy zjadł kluskę a mężczyzna podsunął mu wodę do popicia, co chłopiec z ulgą przyjął.
-To proste, jestem waletem- powiedział podwijając rękaw i pokazując Peterowi znamię. Znak był dość spory. Nadgarstek mężczyzny był jakby otoczony bluszczem a od wewnętrznej strony nadgarstka widniał duży znak „Pik” na które nachodziło inne, jakby trochę jaśniejsze „J”. Z ust Petera wymsknęło się ciche „wow”.
-Co nie-aru…- powiedział naciągając rękaw powrotem na nadgarstek. – no nic… komu w drogę temu czas… - powiedział spokojnie pakując wszystko powrotem do plecaka. Peter niezbyt zadowolony spuścił głowę, mężczyzna był miły a Peterowi nie uśmiechało się siedzieć samemu w nocy. – jeżeli chcesz możesz iść ze mną- aru-  powiedział po chwili zastanowienia Jopek. Peter zaskoczony podniósł głowę i spojrzał pytająco na zbierającego się z ziemi mężczyznę.
-A- ale…- powiedział niepewnie Peter nie wiedząc co powiedzieć, właściwie to nie wiedział czy Gilbert go zostawił, jak wrócić, co zrobić dalej.
-Jeżeli nie chcesz to nie… -powiedział mężczyzna biorąc plecak na plecy- skoro Gilbert cię tu zabrał, to znaczy że chciał pewnie pokazać ci co będziesz robić… więc i tak musisz iść do zamku-aru.- powiedział spokojnie delikatnie się uśmiechając. Peter myślał przez chwilę, po czym poderwał się.
-Jak się nazywasz?- zapytał Chłopiec podchodząc bliżej do mężczyzny i idąc koło niego.
-Wang Yao- powiedział uśmiechając się – a ty-aru? Jesteś nowym Jokerem tak-aru?- zapytał wesołym głosem
-Mhm! Jestem Peter!- odpowiedział Chłopiec wesoło. Było już ciemno, a Peter szedł rozmawiając z właściwie obcym mężczyzną ufając mu tylko ze względu na to że posiadał znamię. Szli całą noc, zatrzymywali się kilka razy, a nad ranem doszli do zamku.


poniedziałek, 16 września 2013

Cardverse cz.2

おはよう!
A oto i jestem po długiej nieobecności! Nie było mnie bo byłam w Warszawie, w gruncie było fajnie ale jestem teraz chora :C Nie mogę myśleć... więc przechodzę do ficka !

***

Peter patrzył na niego szybko mrugając oczami.
-Że co?- zapytał niepewnie pilnując by gałki oczne nie wyleciały mu z oczodołów.
-To co usłyszałeś- powiedział spokojnie mężczyzna chodząc między kartami i przyglądając się każdej z nich, jednak żadnej nie dotykając.
-Ale jak?- zapytał Peter niespokojnym głosem, śpisz, budzisz się i dowiadujesz się że nie żyjesz.
-Nikt cię nie nauczył żeby nie za dawać zbyt wielu pytań?- westchnął mężczyzna przyglądając się uważnie jednej z kart ale idąc dalej i ostatecznie potrącając ją ogonem. Karta kilka razy się zachwiała, spadła i zniknęła. – nie żyjesz, to proste.- powiedział mężczyzna obracając się w stronę chłopca- jeśli ci to pomoże, to ja też nie żyje- powiedział spokojnie siadając na ziemi.
-Czyli że jestem w piekle?- zapytał Peter niepewnie idąc w stronę mężczyzny, nie wiedział co się dzieje ale to wydawała się chwilowo jedyna osoba która mogła by mu jako tako wszystko wyjaśnić.
-Chciałbym żebyśmy byli w piekle…- powiedział mężczyzna- nie żyjesz, ale istniejesz- powiedział- a jesteśmy w… archiwum- powiedział jakby zastanawiając się nad tym jak nazwać miejsce w którym się znajdują.
-W archiwum…- powtórzył Peter rozglądając się uważniej po pomieszczeniu.
-W Archiwum. Kojarzy ci się to z czymś?- zapytał mężczyzna uśmiechając się delikatnie z takim dziwnie podekscytowanym błyskiem w oku.
-Nie chce być niegrzeczny ale… ile pan wypił?- zapytał chłopiec, kojarząc ten błysk w oku z tym jak Tino, pewnego razu wziął go do siebie do domu na noc i wypił za dużo, wtedy jego oczy błyszczały, trochę inaczej ale jednak z tym mu się to kojarzyło.
-Nic nie piłem, i jaki tam ze mnie Pan, Gilbert jestem!- powiedział energicznie uśmiechając się dumnie.
-Ja jestem Peter- powiedział chłopiec stanowczo wyciągając rękę do białowłosego którą ten z chytrym uśmieszkiem uścisnął.
-Nie kojarzysz…- mruknął- pokażę ci coś- powiedział spokojnie podnosząc się z siadu i idąc w sobie tylko znanym kierunku i znów uważnie przyglądając się każdej karcie. – idziesz?- powiedział nawet się nie obracając jakby przeczuwając że chłopiec nadal stoi w miejscu. Peter podążył za nim również przyglądając się każdej karcie. Właśnie przyglądał się dziewiątce pik, na której widniał mężczyzna z postawionymi włosami kiedy usłyszał że białowłosy zatrzymuje się z cichym prychnięciem.
-Mogłem się domyślić że będziesz gdzieś tutaj..- mruknął jakby sam do siebie i skinął na Petera by ten podszedł.- więc Peter… spójrz na tę kartę- powiedział pokazując mu o którą mu chodzi. Chłopiec posłusznie podszedł do kawałka kartonu i szybko zamrugał oczami. Na karcie był on, w stroju w którym był teraz, tyle że miał czapkę na której wyraźnie wybijały się różki. Szybko podniósł rękę i dotknął się w głowę, rzeczywiście miał na sobie czapkę pod którą wyczuł dwa wybijające się guzki.
-To Ja… czemu to ja?- zapytał patrząc nie rozumiejącym wzrokiem na Gilberta który westchnął z poirytowaniem.
-To ty, a na lewo jestem ja, to teraz przeczytaj napis z boku!- powiedział władczym tonem. Peter spojrzał jeszcze raz na karty, rzeczywiście, tam gdzie zazwyczaj widniał kolor i figura karty był gruby, czarny napis
-„JOCKER” – przeczytał głośno Peter. Gilbert uśmiechnął się z dumą.
-I jak? Nadal ci to nic nie mówi mały?- zapytał czochrając mu włosy. Peter zaliczył mentalnego kozła. Słyszał o jokerach ale to było tak nie rzeczywiste że nigdy nie wierzył że tak owi istnieją. Królowa, mieszkająca w zamku, król który zasypiał co ileś lat, aby zregenerować siły, ale odkąd Peter pamiętał był, nawet Walet, ale go akurat nawet kilka razy widział, bo Walet z królestwa Pik dość sporo podróżował po królestwie i przenosił wieści z zamku, ale joker? Wydawał się być nierzeczywisty, jakby tylko legendarny.
-To sen…- mruknął  Peter niepewnie, skoro nie żył to jak miał niby być oznaczony jako joker?
-Szybciej koszmar… ale nie jest źle…- powiedział Gilbert cały czas się uśmiechając. – Wiesz… kiedyś tym wszystkim – tu wskazał na karty- zajmowali się Waleci, ale potem zamieniliśmy się rolami, na swój sposób. – tłumaczył spokojnie.- i teraz my zajmujemy się Archiwum , a oni przenoszą wiadomości. Mówiąc „my” mały.. mam na myśli ciebie i mnie – powiedział patrząc na Petera z takim...delikatnym uśmiechem ale też nie do końca, jakby z pół uśmiechem. Peter milczał, co było dziwne, bo zawsze był gadatliwy. Całe życie, słuchał jak jego koledzy opowiadali jak to by chcieli by na ich ciele nagle pojawiło się jakieś znamię mówiące o tym że są którąś z Figur, nawet jeśli miała by być to Królowa. No właśnie… znamię…
-Ale ja nie mam znamienia- powiedział prawie panicznie chłopiec patrząc na Gilberta niepewnym, lekko rozbieganym wzrokiem.
-Ja też nie, ale mam za to ogon i te dziwne uszy- powiedział spokojnie Gilbert łapiąc pewnie za swoją kartę i obracając ją sobie w palcach- Ty też, choć masz rogi, i przy śmierci nie zniknęła ci karta, tylko pojawiłeś się tutaj- dokończył odkładając kartę.
-Aha…- powiedział Peter przetwarzając informacje. To chwilowo było jedyne co mógł powiedzieć. Właśnie dowiedział się że jest jokerem, jedną z Figur…
-To teraz słuchaj mały, bo powtarzać się nie będę…- zaczął Gilbert, a potem zaczął mówić i opowiadać, o tym co mają robić, mówił że niedawno wybrano nowego króla Kier, i że jest ciekawy kto to, że będąc w archiwum trzeba uważać żeby nie trącić żadnej karty, bo wtedy ta automatycznie znika, a to prowadzi do zniknięcia człowieka, i że nie można dotykać żadnej karty z wyjątkiem swojej własnej. A Peter słuchał, i uważnie wpatrywał się w ruchy Albinosa. Sam się sobie dziwił, powinien tęsknić za Tatą, za Tino … Ale nie czół tego… z Tatą nie widywał się co prawda często, ale Tata to Tata, a Tino… Tino był prawie obcy ale zajmował się nim i był jego jakby najlepszym przyjacielem, zawsze wysłuchał i pomógł, doradził.
-Gilbert…- powiedział po chwili przerywając Albinosowi wywód o tym że archiwum podzielone jest na cztery sektory, z których można wyjść do każdego z zamków.
-Ta?- bawiąc się piaskiem rozsypanym po podłodze archiwum.
-Czemu nie czuje? – zapytał Peter ale widząc wyraz twarzy Albinosa sprecyzował- bo… wydaje mi się że powinienem być smutny… - powiedział niepewnie rysując znak Pik na piachu.
-Czemu miałbyś być smutny karzełku?- zapytał Gilbert wesoło rysując serce Kier zaraz koło znaku Pik Petera.
-Nie wiem… nie zobaczę Taty… ani Tino… Sam mówiłeś że nie widziałeś się po przeniesieniu się tutaj z rodziną…- powiedział. Nie wiedział do końca czemu ale czół się swobodnie przy Gilbercie, dziwnym nie żyjącym ale istniejącym jokerze który czasem zdawał się być bardziej dziecinny od Petera. Mężczyzna był podobny do wiatru, gwałtowny, mówił szybko jego ruchy były gwałtowny i kilka razy prawie strącił kilka kart ogonem.
-Nie spotkałem się z rodziną… bo nie czułem potrzeby… nie wiem czemu… - powiedział Albinos niepewnie- nie wiem czy oni żyją czy nie… - dodał spuszczając głowę –wiesz wydaje mi się że razem z zmianą normalnego życia na życie Figury, zaczynamy je od nowa mając wspomnienia- powiedział odchylając się lekko do tyłu. Przez moment panowała cisza przerywana jedynie tykaniem zegara, a bynajmniej tak się Peterowi zdawało. Nagle Albinos się jakby ocknął.
-A no tak! Muszę ci pokazać królestwa! Choć!- powiedział wesoło, jakby przed chwilą wcale nie był zanurzony w własnych myślach , i zaczął szybko iść w nieznanym Peterowi kierunku, coś w umyśle chłopca mówiło mu że to północ ale nie był pewny. W każdym razie szli, i w miarę tego jak szli, tak stawało się coraz chłodniej. W końcu dotarli wieży, to było dziwne, bo ta wieża miała w sobie zegar, w kształcie znaku Pik…
-Co tak patrzysz? Wchodź- usłyszał głos Albinosa dochodzący już z niej. Peter wszedł przez duże, ciężkie drzwi z metalowymi okuciami i począł wbiegać po schodach, powoli dostawał zadyszki, i zaczął się potykać o wystające z schodów kamienie ale dobiegł, i dogonił Albinosa. Na samej górze były drzwi. Drzwi były piękne i bogato zdobione z okuciami z białego złota, które tworzyły jakby śnieżynki na ciemnym hebanowym drewnie. Albinos bez wahania otworzył zamek jakby ogonem, wkładając jego spiczastą końcówkę w dziurkę na klucz, i po chwili usłyszeli trzaski towarzyszące zazwyczaj otwieraniu skomplikowanych mechanizmów. Drzwi w końcu się otworzyły.
-Idź najpierw, bo cię nie przepuszczą- powiedział Albinos czekając aż Peter się ruszy. Chłopiec niepewnie podszedł do ściany białego światła, bo za drzwiami widział to i niepewnie postąpił krok do przodu, chciał wejść nieznacznie ale został popchnięty. Poczuł że spada. 

środa, 4 września 2013

OBLAAAAAZKIIII









Psss... bardzo podoba mi się ten obrazek,.. jest taki... no ładny no taki... 


 










No Heeeej !
Dziś nie mam obrazków z żadną postacią ale mam za to troszkę z Hetalia Cardverse czyli tego o czym miej więcej był ostatni fick czy coś... a i chciałam powiedzieć że notki będą rzadziej bo szkoła i takie tam i muszę porzucić chwilowo życie nerda :C A oto i obrazki !

poniedziałek, 2 września 2013

Hetalia Cardverse

おはよう!
Przepraszam za długą nie obecność (o ile ktokolwiek to czyta) ale wakacje, potem brak weny, jakoś zawsze mam tak że przypływ weny mam gdy nie mogę pisać... No nic, zaczął się rok szkolny, a by wyrazić me szczęście ubrałam się na rozpoczęcie na czarno. Jeśli chodzi o obóz to chyba zginie śmiercią naturalną... chyba że coś się zmieni, nie wiadomo. To co mam dziś o tu dla was... no jak można wywnioskować z tytułu jest w podstawie o Hetalia Cardverse. Zdjęcia powrzucam potem... no nic mam nadzieje że się spodoba, to jakby taki prolog więc no jak by to powiedziała moja cudowna klasa "staniki nie latają" ale no nic...
****

Tego dnia na ulicach jego miasta panował dziwny gwar. Ludzie szeptali do siebie gorączkowo, ale nie ciekawiły go plotki. Siedział w kuchni tocząc po stole jabłkiem przywiezionym z królestwa Karo. W jego kraju, podobno najpotężniejszym i najbogatszym nie było jabłek, głównie z powodu wiecznej zimy. Dawno temu Władcy podzielili między sobą rok. Królestwu Pik przypadła zima, Królestwu Karo lato, Kier otrzymało jesień a Królestwo Trefl cieszyło się wieczną wiosną. Toczył więc jabłko po stole patrząc za okno kamienicy w której mieszkał i patrząc na ulice niezwykle tętniącą życiem. Tu ktoś biegł, tam jakieś kobiety mijając się w biegu przystanęły i gorączkowo o czymś dyskutowały. W pomieszczeniu obok, będącym salonem, spał jego ojciec. Spał po długiej podróży. Jego ojciec często wyjeżdżał polecając zajmować się swoim synem różnym ludziom, ostatnio jednak ciągle prosił o to pewnego miłego mężczyznę mieszkającego za miastem. Mężczyzna ten rozumiał że Peter nie jest znowu aż taki mały i wymagający opieki, oczywiście uważał na niego , ale przy trybie życia jaki prowadził ograniczał się do wpadania raz na dzień, zjedzenia obiadu, wypicia herbaty i wrócenia do swoich zajęć ewentualnie biorąc ze sobą chłopca. Drzwi od kamienicy otworzyły się i Peter usłyszał znajome nucenie, chłopiec zeskoczył z krzesła i czym prędzej wystawił głowę na korytarz. Tak jak przypuszczał w korytarzu był Tino, bo takie było imię mężczyzny się nim zajmującym, zdejmował buty uważając by nie wnieść za dużo śniegu.
-Moi moi…- powiedział  Tino uśmiechając się wesoło i czochrając mu włosy- straszny dzisiaj tłok w mieście, no myślałem że nie przejadę- powiedział zdejmując z siebie gruby skórzany płaszcz i wieszając go na wieszaku koło wejścia.
-Tata wrócił. Nie musiałeś przychodzić- powiedział chłopiec, nie to że nie lubił tymczasowego opiekuna, po prostu wiedział ile problemów czasem ma Tino z dotarciem do małej kamieniczki w centrum. 
-A masz obiad? – powiedział chłopak z uśmiechem idąc do kuchni po chłodnym drewnie. Chłopczyk tylko wzruszył ramionami i poszedł za nim, usiadł na krześle przy oknie i począł obserwować co robi blondyn. Tino był człowiekiem wesołym i raczej prostolinijnym, miał przydługie włosy o kolorze piasku i oczy o kolorze fiołków. Mieszkał za miastem, pod lasem i tam żył spokojnie hodując zwierzęta dzięki którym miał co jeść, od czasu do czasu zaciągając się do pracy w porcie przy rozładowywaniu statków, może nie wyglądał ale miał krzepę. –To… kiedy wrócił twój tata?- zapytał chłopak wchodząc do spiżarni i wracając z kawałem mięsa.
-W nocy- powiedział chłopiec opierając się na dłoniach o stół. Tino pokiwał głową i oparł się o blat.- i przywiózł jabłka, chcesz?- zapytał rzucając w stronę blondyna owocem leżącym na stole. Chłopak złapał jabłko i ugryzł owoc z uśmiechem na twarzy.
-Pyszne- powiedział po chwili wzdychając i podrywając się, łapiąc za wiadro i wychodząc z jabłkiem w ustach do korytarza gdzie tylko wciągnął buty i z niewyraźnym „idę po wodę” wyszedł na klatkę schodową. Peter wzruszył ramionami i stwierdził że zobaczy czy jego tata jeszcze się nie obudził. Wszedł do salonu i spojrzał na ojca śpiącego na kanapie. Był wysoki, miał włosy koloru słomy, z resztą jak i Peter, nosił okulary, ale teraz gdy spał leżały one na stoliku. Przysiadł koło łóżka, oparł się ramionami o materac i patrzył. Po chwili jednak się podniósł i wyjrzał przez okno na podwórze gdzie stała studnia. Tino stał i rozmawiał z jakąś kobietą trzymając wiadro wypełnione wodą. Po chwili Tino wrócił do studni, napełnił wiadro kobiety i począł iść do domu trzymając oba wiadra. Po jakimś czasie dało się usłyszeć wchodzenie po schodach i otwieranie drzwi.
-Jestem!- powiedział Tino wchodząc do domu i odstawiając wiadro uważając aby nie rozlać wody. –Peter gdzie jesteś?- zapytał Tino zaglądając najpierw do kuchni a potem do pokoju i widząc chłopca na powrót klęczącego przy kanapie na której spał jego ojciec westchnął.- Peter choć bo go obudzisz…- powiedział Tino wchodząc do pokoju i niestety źle stając na jednej z desek co spowodowało straszne skrzypienie. Tino stanął jak wryty i czekał na dalszy rozwój wydarzeń. Zezwłok na łóżku poruszył się, sapnął i ostatecznie otworzył oczy i podniósł się do siadu.
-Ja przepraszam! Nie chciałem cię obudzić!- powiedział od razu Tino
-Nie szkodzi, już nie spałem-powiedział tata Petera rozglądając się po pomieszczeniu i targając chłopczykowi włosy. Ojciec Petera miał na imię Berwald i był kupcem, przyjeżdżał rzadko, zostawał krótko, był człowiekiem o nieprzeniknionej twarzy i oczach niczym turkusy.
-Emm… obiad będzie niedługo więc… - powiedział Tino niepewnie się wycofując do kuchni i zabierając wodę i wlewając ją do gara.
-Pomagałeś trochę?- zapytał Berwald patrząc na syna pytająco, wzrokiem który przeraził by pewnie większość ludzi.
-Mhm! Nawet wczoraj sprzątałem!- powiedział zadowolony z siebie chłopiec.
-To dobrze- powiedział Berwald a na jego twarzy pojawiła się niejaka sugestia uśmiechu. –idź pomóż- powiedział wstając. Chłopczyk pokiwał głową i wesoło pobiegł do kuchni. Na obiad Tino zrobił gotowane mięso z kaszą i skwarkami. Dzień minął na bieganinie od pokoju do pokoju, to do jakiejś sąsiadki czy targarza mającego swój kram naprzeciwko kamienicy. Tino zasiedział się do wieczora, ale wyszedł gdy było już zupełnie ciemno, położyli się spać. Peter jak zawsze u siebie, Berwald na kanapie. W nocy obudził go zapach spalenizny i pierwsze co zobaczył to płomienie, wszędzie płomienie.  Podniósł się natychmiastowo ale miał pecha. Z sufitu runęła lekko nadpalona deska. Peter nie miał szans by uciec, po prostu zasnął.
 ***
Obudził się czując że jest zmęczony jak nigdy. Dookoła widział biel i… karty. Podniósł się i rozejrzał uważnie. Był w jakby okrągłym pomieszczeniu, nie widział ścian ale czuł że pomieszczenie jest okrągłe. Na środku (nie był pewien czy to środek czy nie) po turecku siedział mężczyzna o białych włosach, w czarnej, teraz nazwalibyśmy to bluzą, ale wtedy, w królestwie w którym żył Peter nie było czegoś takiego. Ubrany był więc w czarno czerwone COŚ. Peter przyjrzał się bliżej widząc ze coś wystaje lekko z włosów mężczyzny, po chwili zorientował się że były to rogi bądź spiczaste uszy, koło nich coś delikatnie się kiwało.
-Ogon….- powiedział niepewnie chłopiec zanim pomyślał, pierwsze co pomyślał to, to że mężczyzna jest diabłem. Wyżej wspomniany obrócił się w jego stronę ukazując czerwone tęczówki.
-Co się patrzysz jak ciele na malowane wrota, masz taki sam- powiedział wstając. Peter szybko zlustrował jak wygląda. Również miał na sobie COŚ, czarne, czarne spodnie, koszulkę i pod szyją zawiązaną czerwoną chustkę, rzeczywiście z spodni wystawał mu ogon…
-Ale jak?- zapytał niepewnie- gdzie jest tata?- dodał.
-Normalnie, i nie wiem. – powiedział mężczyzna podchodząc do chłopca uważnie omijając jakby wiszące w powietrzu karty, różnych barw i figur.
- Co ja tutaj robię?- zapytał Peter robiąc krok do tyłu ii zahaczając jedną z takich kart, kawałek kartonika spadł na ziemie i zniknął.
-Uważaj na nie! Są bardzo ważne!- krzyknął zdenerwowany białowłosy ale po chwili się zreflektował.- co ty tutaj robisz? – powiedział pewnym siebie głosem wywijając ogonem – ty tutaj nie żyjesz- powiedział w końcu.

sobota, 10 sierpnia 2013

OGŁOSZENIE PARAFIALNE!

おはよう!
Siemka~  Dziś mam kolejną część z serii "Przygody Wafla na wakacjach"  i może coś jeszcze wybazgrze... nadal jestem u Babci ... w te wakacje nic nie zrobiłam, z nikim się nie spotkałam bo byłam tutaj i tutaj jestem i pewnie jeszcze trochę pobędę... nie mam co robić, a jedyną osobą w moim wieku tu jest moja jedna kuzynka której nie chce się ruszyć dupy z domu choć mieszka dwie wsie obok... to naprawdę mało! A jedynymi moimi towarzyszami ostatnimi czasy są koty, a dokładniej kociaki, okazało się że umiem wytrwać w bezruchu około trzech godzin żeby podeszły (za małe, i dzikie nie dają się głaskać), ale moją nagrodą było to że malutkie kociaki lizały mnie przez jakieś pięć minut i zdążyły pogryźć mi palce *(^o^)*
Dziś Wafel ma zamiar przedstawić wam piękną opowieść swego życia ( kolejna =.=) pod tytułem

O sir Wafel-nie-denerwuj-mnie von Tata i śniętej rybiej królewnie:

Działo się to dawno w krainie nutellą i kakałkiem płynącej którą rządził najmłodszy syn Księżnej Masi, król Wajdemar Wspaniały wychowując w zamku swego syna, którego imię jest nieważne w tej historii i okazjonalnie gościł swą córkę (chrzestną) księżniczkę Kundzie. Wraz z Kundzią do zamku przybywała zawsze Baronowa Czy-Ci-się-podoba-czy-nie w skrócie nazywaną Baronową Bo-tak, oraz z dzielnym rycerzem którego damą serca była Baronowa. Rycerz ten zwał się Wafel-nie-denerwuj-mnie, i był wojem dzielnym acz spokojnym, lecz dość gwałtownym w słowach. Oblicze miał jasne a i czoło miał wysokie. Miał on swego zaufanego giermka, a bardziej giermkę, lady Wafel. I trzeba było przyznać że gdyby była mężczyzną nie była by ciachem a co najmniej tortem, jednak ukrywała swą piękną sylwetkę i oblicze udając mężczyznę z racji zawodu. Jednak pewnego pięknego dnia, Księżniczka Kundzia przybiegła znad morza cała zapłakana.
-Pani Matko!- zawołała biegnąc w kierunku Baronowej. - Nad morzem strasznie capi!- zakrzyknęła i zaczęła najzwyczajniej w świecie jeść borówki z krzaczka który nagle wyrósł sobie z posadzki.
-Moja córka (chrzestna) płacze!- powiedział Król Wajdemar oburzony sytuacją.
-Trzeba coś z tym zrobić!- dodała Księżna Masia. Wszyscy skinęli głowami, kto byłby na tyle śmiały by sprawdzić co jest źródłem fetoru nad morzem? Oczy wszystkich zwróciły się w stronę Baronowej która rzekła.
-Sir Waflu-nie-denerwuj-mnie von Tato! Jako dama twego serca rozkazuję ci jechać nad nasze Morze i zgładzić smoka odpowiedzialnego za ten fetor!- Baronowa wykonała dramatyczny gest ręką i oparła się o siedzenie swego tronu.
-Jakiego smoka kobieto cna niewiasto? - powiedziała lady Wafel patrząc na Baronową z miną którą ciężko opisać ale wyglądała jakby miała dławić się ością lub po prostu miej więcej tak: (@_@)
-Oczywiście smoka wodnego, jeśli nie wiadomo o co chodzi, na pewno zrobiły to smoki- powiedziała Baronowa Bo-tak z miną świadczącą że to co mówi jest oczywiste. Sir Wafel-nie-denerwuj-mnie nie mówiąc nic, wszak był raczej milczkiem, choć gdy już się wypowiadał to przypominało to trochę serie z kałasznikowa, sięgnął po swą broń którą były grabie ofiarowane mu przez arcykapłana i bez słowa, ciągnąc przy tym swego giermka za włosy wyruszył na walkę ze smokiem. Po wielu godzinach wędrówki w końcu dotarli. Fetor był tak okrutny iż słabe japonki żyjące w owym morzu powypływały brzuszkami do góry, za to z boku pływała za to szkarada tak wielka i ohydna że Wafel zasłonił oczy.
Potwór miał trzy głowy, zielone zgniłe łuski, i ział glonami i mułem. 
-Cóż to za szkarada!- zakrzyknęła Wafel patrząc na to stworzenie. 
-Pokonamy cię potworze!- zakrzyknął cny rycerz lecz nim dobiegł do potwora z swą bronią potwór z płaczem począł uciekać krzycząc "POZBĄDŹCIE SIĘ TEGO SMRODU!" rycerz podrapał się po łysinie.  Wafel za to wskoczyła do wody i poczęła za pomocą z kosmosu wziętego sita wyrzucać martwe japonki na brzeg. Każda z nich śmierdziała ale był to smród inny niż fetor unoszący się w powietrzu.Wtem rycerz wyciągnął swe grabie w stronę wody (uderzając nimi Wafla) i po chwili wyciągnął na nich martwą rybę japonkę w koronie. 
-Witajcie! Jestem śniętą rybią księżniczką! - powiedziała Ryba a z jej pyszczka wydobył się okropny smród- rycerzu! Pocałuj mnie a zmienię się w piękną księżniczkę- powiedziała kontynuowała ryba. Sir Wafel-nie- denerwuj-mnie jednak spojrzał na nią swym bystrym spojrzeniem i przemówił
-Nie- powiedział rzucając rybą w stronę kotów które rzuciły się na nią uradowane. A morze tej pięknej krainy nie był już więcej bardziej zanieczyszczone niż nasz Polski Bałtyk.
                                                       Koniec

A teraz uwaga uwaga ogłaszam przerwę bo wyjazd do Hamburga ( podbijam świat! Zaczynam od Niemiec!) Nie wiem ile mnie nie będzie i no...

poniedziałek, 29 lipca 2013

WAAAAAKAAAACJEEEE! cz.2

おはよう!
 No cześć! Nie wiem czy robiłam przerwę czy nie, jakoś mi ten tydzień zleciał jakoś dziwnie szybko <składnia zdania lvl: Wafel> minął. W każdym razie uraczę was piękną historią mego życia:

Story 1:Czyli jak to się stało że jestem w polu...

-Nie tak nie może być!- powiedziała Wafel siedząc już trzecią godzinę nad pustą kartą i lecącym "nyanyan 10 h" w tle. Cierpiała bowiem na notoryczny brak weny, a źle czuła się nie dodając niczego na bloga. Miała w głowie dużo pomysłów, ale żadnego nie potrafiła dokończyć lub nawet zacząć.  Siedziała w domu i wesoło marnowała wakacyjny czas, ale ogarniała ją coraz większa frustracja, nic jej nie wychodziło!
-Młoda nie drzyj się tak! - usłyszała tylko krzyk brata zza ściany. Nic dziwnego, chłopak był na skraju wytrzymałości emocjonalnej, musiał spędzać czas z siostrą! A dokładniej to musiał z nią wytrzymać do południa a to i tak było dość wymagające. Słuchał więc codziennie jej szlochu i dziwnych monologów które ogarnąć była tylko ona. Wafel zignorowała krzyk brata i uderzyła głową o blat biurka i poczęła gorączkowo myśleć co jak wiadomo w wakacje jest rzeczą niełatwą
-Koty, hetalia,Włochy, brwi, Anglia, Polacy (naprawdę to moje pierwsze skojarzenie do "Anglia" zaraz po "brwi") , Polska, Feliks, Rzeczpospolita obojga, Litwa, Białoruś, Ukraina... UKRAINA!- wydarła się na cały głos, jej brat zaklął szpetnie w pokoju obok, starał się właśnie nagrać piosenkę o grafiku! -sacré bleu!- zaklęła szpetnie po francusku- że ja na to nie wpadłam!- dziewczyna rzuciła się do szafy w wiatrołapie i ryzykując upadek z taboretu poczęła szukać czegoś po górnych szafkach. W końcu wyjęła z szafy granatową walizkę wróciła do swojego pokoju i poczęła wrzucać co popadnie do wnętrza owego przedmiotu służącego do przewozu rzeczy. 
-Szczoteczka, mangi, pluszak, podusia biedronka, pies, scyzoryk, laptop, szczotka, brat.... nie wróć brat zostaje,garnek, mielonka, gzymsy (czyt. Simsy, coś trza robić nie?), kilo cukru... nie to też nie- wyliczała wesoło. Po wyrzuceniu namiotu, wiatrówki (zakoszonej sąsiadowi) słonia, magicznego rogu jednorożca, i kilku innych rzeczy które uznała za zbędne była już gotowa i wybiegała na przystanek PKS'u. Gdy już siedziała w środku zacnego pojazdu autobusem zwanym wyciągnęła telefon.
-No cześć babciu... Wiesz przyjadę do ciebie na jakieś dwa tygodnie...

Koniec historii życia. A tak na serio to moja babcia nie mieszka na Ukrainie, bo przenieśli się do polski gdy babcia miała 5 lat, więc jakieś 65 lat temu(Wołyń itp.). I trochę podkoloryzowałam bo nie jechałam PKS'em tylko przyjechałam z rodzicami i postanowiłam że zostanę. No ale nic :D (znów.... ;__;)
Dalsze losy Wafla na wakacjach poznacie już wkrótce! A tymczasem kolejna część obozu!
********************

Z samego rana Arthur obudził się z bólem karku, i wtulony w szybę. Jego nowa znajoma spod znaku scyzoryka i tasaka spała spokojnie oparta o poduszkę którą jakimś cudem udało jej się położyć tak by nie zjeżdżała. Po raz kolejny w myślach rzucił klątwę na rodzeństwo i przeczesał palcami włosy. Większość ludzi jeszcze spała, wyjątek stanowiło kilku Azjatów którzy średnio przystosowali się do innej strefy czasowej, więc to co teraz obserwował  to jak się dowiedział na przystanku Koreańczyk grający na PSP i chińczyk chyba coś czytający. Arthur wyciągnął telefon i spojrzał na wyświetlacz na którym wyświetlało się że ma "58 nieodebranych". (od autora: mój rekord życiowy to 39...  szłam do sklepu... wieś dalej....przez 3 h.... z kuzynką... będąc na wakacjach...) Z westchnieniem włączył spokojnie wybieranie numeru który dzwonił do niego ostatnio. I miał głęboko że jest czwarta nad ranem, a w Londynie pewnie koło 3 w nocy, oni wkopali go w ten cały obóz więc niech cierpią. 
-ARTHUR KURWA CZY CIĘ OSTATECZNIE POGIĘŁO ! - tak, zdecydowanie u nich było koło 3.00, z resztą nawet gdyby była 4.00 pewnie zareagowali by tak samo, a dokładniej to Angus by zareagował, bo to on był obudzonym nieszczęśnikiem.
-Ta,ta ... -mruknął znudzony- po co dzwoniliście?- rzucił niechętnie. Gdzieś w telefonie usłyszał jakiś jęk, pewnie Angus obudził krzykiem pół domu... a bynajmniej Merfyn'a bo po chwili słyszał w tle potok niezrozumiałych wyrazów.
-Ja? Bo mi kazali- powiedział po chwili Angus- to Merfyn'a masz od martwienia się o ciebie- powiedział Angus do słuchawki zmywając jeszcze kogoś w tle. 

-Aha... to przekaż że żyje czy coś...- powiedział, szum w słuchawce się ustatkował więc chyba jego drugi najstarszy brat postanowił dalej się położyć. 
- Oj ciesz się tym puki możesz, bo jak tylko wrócisz...- resztę zdania zdławiło ziewnięcie, ale Arthur i tak wiedział że kryła się tam groźba różnymi rodzajami uszkodzeń ciała. 
-Ta, ta... szybciej Merfyn zacznie gadać po ludzku albo ja przefarbuję się na rudo, pa- powiedział i rozłączył się choć po drugiej stronie słuchawki ktoś jeszcze coś mówił. Gdy tylko blondyn odłożył telefon zobaczył że wpatruje się w niego para ciemnoniebieskich oczu. 
-Obudziłem cie?- zapytał niepewnie (i bojąc się po części o swoje życie) patrząc na swoją nową znajomą.
-Niet- mruknęła nadal na niego patrząc. Arthur mimowolnie odetchnął, może nie będzie chciała go zabić... 
-Sama się obudziłaś?- zapytał niepewnie patrząc na nią, była naprawdę cholernie ładna. Długie włosy koloru piasku na plaży, drobny, lekko zadarty nosek, jasna cera i te cholernie ładne oczy.I może nie bał by się jej, ba! Na pewno by się jej nie bał! Gdyby nie to że widział jak na stacji benzynowej goniła tego Ruska z rozłożonym scyzorykiem! A Rusek uciekał, i do tej chwili Arthur nie wie co on jej zrobił, i jak ona sprawiła że on uciekał. Koleś miał z dwa metry! 
-Niet- powiedziała znowu, spokojnie z kamienną twarzą. Arthur skinął głową. -Nie spałam w ogóle- powiedziała spokojnie nadal nie zmieniając wyrazu twarzy. Znów odpowiedziało jej tylko skinienie głowy. -Jestem Natasha- powiedziała spokojnie wyciągając ku Arthurowi dłoń, no tak w gruncie to ze sobą nie rozmawiali. -Natasha Arlowskaya- dodała nadal trzymając uniesioną dłoń. Arthur niepewnie podał jej swoją
-Arthur Kirkland- powiedział spokojnie delikatnie i próbując, jak na gentelmana przystało, pocałować ją w dłoń. Dziewczyna jednak szybko wykręciła dłoń w taki sposób że blondyn sam pocałował swoją dłoń.
-Nie uznaje takich szopek- powiedziała a Arthur naprawdę dał by sobie uciąć rękę że aura w okół niej stała się bardziej mroczna.  
-Skoro tak mówisz- powiedział wzruszając ramionami. Dziewczyna szperała przez chwilę w plecaczku który przytargała ze sobą z swojego siedzenia i zaczęła czytać. Arthur mimowolnie wyjrzał znad swojego notebooka którego postanowił włączyć i spojrzał na kartki w owej książce. "Cyrylica" pomyślał spokojnie widząc mieszankę normalnych liter z... znaczkami? To chyba było by najlepsze określenie... 
-Nie lubię też jak ktoś patrzy mi przez ramie gdy czytam, szczególnie jeśli nawet nie rozumie co czytam.- powiedziała dziewczyna na co on lekko się odsunął. 
-A co czytasz?- zapytał patrząc na nią ukradkiem jednak udając że patrzy na coś w notebooku.
-Książkę- mruknęła przewracając stronę. Arthur nie kontynuował rozmowy, po co? Skoro dziewczyna najwyraźniej nie chciała jej kontynuować. Na porannym przystanku, dłuższym bo z przerwą na poranną toaletę, znów pozamieniano się częściowo (bo taka sobie Słowaczka została na siedzeniu koło Czecha) i znów koło niego siedział Kiku. Ale i tak średnio miał co robić. Kiku naprawdę starał się nie usnąć (w nocy z tego co mówił nie mógł zasnąć, strefa czasowa i tak dalej), ale w końcu i tak Azjata zmęczony zasnął. Notebook mu się rozładował, iphon'owi mało do tego brakowało, a mp3 było na skraju wytrzymałości. Poczytałby, ale zawsze, jeśli czytał w autokarze, miał mdłości. Resztę drogi, która wcale nie była taka długa, bo zajęła tylko cztery godziny (problemy autokaru z paliwem<od autora: mój Brat jadąc z Francji, bo wymiana, stał na niemieckiej autostradzie 2 godziny bo kierowca coś źle obliczył i nie zatankował...>). Po czym mogli wysiąść. Obudził Kiku, i zaczął się zbierać. Po chwili już stał w kolejce do drzwi z średnio zadowoloną miną.W końcu udało mu się wyjść. Pierwsze co zobaczył to jezioro. Duże. Ogromne jezioro. Przeszedł kawałek by odebrać swoją torbę i gdy już to zrobił rozejrzał się. Może z pięćdziesiąt a może i mniej lub więcej metrów od jeziora stały domki. Małe, drewniane, zwykłe domki letniskowe jak ich wiele. Na plaży koło jednego z nich było miejsce wyznaczone na ognisko, jakieś huśtawki, trochę dalej stały kajaki i łódki. Jeszcze dalej była jakaś altanka i jakiś budynek zbudowany z bali drewna. Poczuł że ktoś puknął go w ramię. Obrócił się niepewnie.
-Xiao?- zapytał z niedowierzaniem. Stał przed nim chłopak niewiele niższy od niego. Z włosami do linii szczęki, a bynajmniej z przodu, z tyłu były o wiele krótsze, skórą, jakby lekko żółtawą i skośnymi oczami. Ubrany był w czarną koszulkę z rękawami do łokci, na to założył kamizelkę, miał też ciemnoszare obcisłe spodnie. I Arthur go znał. 
-Nie, królewna śnieżka- powiedział chłopak. - no ja, nie widziałeś mnie w autokarze. - powiedział niepewnie- no nic, tak tylko przyszedłem się przywitać- powiedział i spokojnie odszedł. Xiao Wang. Chodził z nim w gimnazjum do klasy. Dzieciństwo spędził w Chinach, w Hong Kongu, potem wyjechał z rodzicami do Anglii, by po skończeniu gimnazjum wyjechać z powrotem do państwa środka, do Hong Kongu. Arthur stał lekko skołowany, ale przerwał to mężczyzna z długimi blond włosami który wcześniej sprawdzał mu dokumenty. 
-Zbiórka!- zarządził. Raczej zdecydowana większość bez szemrania podeszła do niego.
-Na nazwisko mam Germania, mojego imienia nie potrzebujecie  jestem waszym oboźnym.Jako że średnio się wszyscy znacie, wcześniej ustaliliśmy kto będzie z kim w pokoju. Braliśmy pod uwagę różnice kulturowe i takie tam. Więc teraz będę po kolei wyczytywał nazwiskami- powiedział spokojnie, i może ktoś by się stawiał, ale nikt nie miał siły po, dla niektórych, szesnastogodzinnej podróży. Wyjątkiem od tej zasady byli tylko ci, którzy przyjechali autokarem numer dwa, przejeżdżającym przez półwysep skandynawski, kraje bałtyckie i Polskę. Był to mały, zaledwie dziesięcioosobowy autobusik. Germania zaczął wyczytywać nazwiska prosząc aby ich posiadacze podchodzili do niego po odbiór kluczy od domku.  Z tego co wywnioskował, domki były trzy lub czteroosobowe, tylko dwa które miały być zajęte przez opiekunów były dwuosobowe. 
-Galante, Laurinatis, Braginski i Lu, Luk. Luka...- zaczął a z tłumu wyskoczył wesoły blondynek z mocno zielonymi oczami ciągnąc za sobą niskiego chłopaczka o myszowatych kręconych włosach i drugiego, troszkę wyższego od siebie bruneta z włosami do linii szczęki. Za nimi kroczył z uśmiechem, lekko przerażającym , a bynajmniej na tyle by Arthur przypomniał sobie Natashę, Rosjanin którego Arthur pamiętał ze względu na to że to go goniła jego znajoma z scyzorykiem.
-Łukasiewicz!- krzyknął blondynek.
-Jak zwał tak zwał, domek numer jeden- Germania dalej rozdzielał pokoje a Arthur marzył tylko o tym żeby wreszcie go gdzieś przydzielili i móc się położyć. -Jones, Bonnefoy, Williams i Kirkland- powiedział w końcu (chyba byli przedostatnią grupą, los go nienawidzi). Arthur powłócząc nogami dotarł jakoś do miejsca w którym stał Germania by zaraz tam poczuć na sobie ciężar ramienia Jonesa i jego wesołe. " Kopę lat! ". "Ta, ciesze się jak cholera" pomyślał najmłodszy Kirkland ale zdusił w sobie chęć kopnięcia Amerykanina i ograniczył się do puszczenia mu pięknej wiązanki w myślach i odebraniu kluczy.
-Domek 12- powiedział spokojnie. Arthur spojrzał na Jonesa, to będzie dłuuuugie dziesięć dni...
***************************

A i jeszcze chciałam wam powiedzieć że muchy są złe, a wiatrak jest jednym z najlepszych przyjaciół człowieka. A i jestem dumna z tego jak przycięłam wierzbę którą ileś tam lat temu zasadził u Babci mój Tata. Tak dumna że wstawię tu jej zdjęcie! A po za tym to w nocy jest ciepło, i psy mi wyją za oknem. I to tak głośno, i nie mogę spać... 

A oto i moja wierzba : D a w tle mamy siewnik, części do traktora i takie tam, fajnie nie ?

środa, 17 lipca 2013

WAAAAKAAAAAACJEEEE!!

おはよう!
Przepraszam... znowu.... ale ja naprawdę staram się walczyć z leniem! Serio! No nic.. w związku z moim brakiem weny, zaczynam mieć poważne problemy egzystencjalne typu, stwierdziłam ostatnio że jak tak dalej pójdzie, to zacznę pisać hard yaoice, bo jak wiadomo w hentai nie chodzi o fabułę a o cycki, a jak to yaoi to wgl.... Albo ślęczenie trzy godziny z ołówkiem lub długopisem nad pustą kartką... ale w ten sposób powstał u mnie fem! Holandia... (nie wychodziła mi normalna wersja....) mam jakiś dziwny tik do robienia co chwilę trzy-kropków. Staram się z tym walczyć. Naprawdę. No nic (znowu... ;___;) jako że mamy wakacje i tak dalej, wpadłam na coś takiego (po przeczytaniu "ośrodka św. fafrocha" NecoMi)... mam nadzieje że się spodoba... Proszę o jakikolwiek znak że ktoś to w ogóle czyta, a nie tylko tak o pacza! W ogóle to zmieniłam disain  dizajn, oj no wygląd bloga! I jak się podoba?

I jakieś dziwne mi się to wydaje... A taki fajny słowniczek japońsko-angielski i angielsko- japoński ma moja sensei Japońskiego... I jest on zagilbisty i taki słodziachny bo ma różowe etui, a sam w sobie jest beżowy.
*******************************
Chaper 1

Arthur stał przed miejscem z którego miał go zabrać autokar. Jego grube brwi były lekko zmarszczone, a mina zdecydowanie nie należała do tych najbardziej radosnych. Musiał jechać na obóz na który jechać wcale nie chciał, a jak to się stało że miał na nim być? Wszystko zaczęło się od tego całego "World week'u", mieli przyjechać studenci z całego świata, ale gdzieś trzeba było ich przenocować... jaki on był głupi że zgodził się przyjąć tego całego Jones'a z Ameryki. Potem jego bracia dowiedzieli się że Jones jedzie na obóz międzynarodowy, a reszta sama się potoczyła. Długo po wyjeździe gościa do Ameryki, Arthur zaczął planować wyjazd na Leeds Festiwal, i tak nie miał być na pierwszym dniu,  nie zdążył by się przepakować po wyjeździe do siostry. Pierwszego kwietnia bracia ogłosili mu że zapisali go na ten obóz, najpierw myślał że to żart, niestety nie. I nie pojedzie w ogóle. Najgorsze było to że aby w ogóle dotrzeć na ten obóz wszyscy musieli jakoś dostać się na główny kontynent- Europe. Niestety dojazd dotyczył również jego jako że Wielka Brytania jest krajem wyspiarskim. Stał więc teraz na jakimś Francuskim przystanku autobusowym, podobno niedaleko Paryża i czekał. Rytmicznie wystukiwał jakiś rytm nogą. Zlustrował swój ubiór. Koszulka Sex Pistols- good save the queen, z union jackiem w tle, czarno-biała arafatka, delikatnie po przedzierane jeansy, i na wpół zdezelowane glany z czerwonymi sznurówkami. Uśmiechnął się delikatnie, w najlepszym wypadku nikt się do niego nie odezwie, i nie będzie próbował go zagadywać, idealnie. W końcu, po kilkunastu minutach czekania podjechał wyczekiwany pojazd. Na boku owego auta widniał wielki napis głoszący "international camp", tak gdyby ktoś mógł się pomylić. Jakiś mężczyzna z długimi blond włosami wysiadł do niego i poprosił go o pokazanie legitymacji. Gdy sprawdził czy wszystko się zgadza pomógł mu spakować walizkę do bagażnika. Wsiadł do autokaru. Twarze wszystkich były zwrócone w jego stronę. Nie zwracając na to uwagi szedł spokojnie przez dość nowoczesny autokar, siedzenia wyglądały na całkiem wygodne, był to też jeden z tych autokarów z pasami. W końcu dostrzegł wolne siedzenie. Usiadł więc na siedzeniu bardziej od okna, przypiął się i rzuciłem plecakiem o siedzenie obok, takie zabezpieczenie gdyby ktoś chciał koło niego usiąść. Nie to, że zrobiło by to wrażenie na kimkolwiek z autokaru, zapewne gdyby ktoś bardzo chciał, po prostu zrzuciłby plecak. Arthur nałożył na uszy swoje słuchawki i podłączył je do swojego dość starego, wysłużonego notebooka (mini) całego poobklejanego różnego rodzaju naklejkami. Włączył urządzono. I tak nie ma co robić, więc na razie może pooglądać Doctor'a Who.

Po jakiejś pół godziny autokar znów się zatrzymał, ale Arthur jakoś nie specjalnie patrzył kto wsiada, był zbyt zajęty dziesiątym odcinkiem z serii The War Games. Nagle Poczuł się jakby obserwowany. Niepewnie podniósł głowę. Przy siedzeniu obok stał dość niski chłopak, lekko pochylony. Arthur czym prędzej zdjął słuchawki, a bardziej wyrwał przypadkowo z gniazdka od notebooka, powodując tym samym że większa część autokaru usłyszała piękny monolog z jego miniaturowego urządzonka, lekko speszony czym prędzej wyłączył lecący odcinek.
-Przepraszam, mówiłeś coś? Nie słyszałem- powiedział szybko lekko zdenerwowany. Chłopak podniósł głowę. Miał typowo azjatyckie rysy twarz, brązowe włosy i ciemne włosy których kolor fryzjer określił by jako "czerń Tokio" . Chłopak patrzył tak przez chwilę po czym wrócił do ukłonu.
-Witam, czy mógłbym tu usiąść?- powiedział spokojnie, jednak jakoś dziwnie, tak że Arthur ledwo zrozumiał swój własny język.Dość nerwowo szybko zdjął plecak z siedzenia obok. Przyjrzał się dokładniej chłopakowi.Ubrany był w zwykły, ciemno szary sweter, pod którym miał białą bluzkę z jakimiś krzaczkami, spodnie zwykłe, raczej przylegające do nogi, beżowe. Włosy sięgały mu do policzków,miał też w miarę prostą grzywkę.
-Czy coś się stało? Mam coś na twarzy?- powiedział chłopak przez co Arthur momentalnie obrócił głowę.
-N-nie, nic takiego- powiedział nerwowo. Chłopak jakby sobie o czymś przypomniał.
-Zapomniałem się przedstawić. Honda Kiku- powiedział lekko się kłaniając. po chwili dodał- Kiku to imię- uśmiechnął się lekko/
-Arthur Kirkland-powiedział Arthur niepewnie wyciągając dłoń, jednak schował ją gdy po chwili trzymania jej chłopak nic nie zrobił. - skąd jesteś? - zapytał patrząc jak chłopak wyciąga telefon i rozwija klawiaturkę, koło normalnych cyfr na klawiszach widać było jakieś krzaczki.
-Z Japonii. Ty, sądząc po akcencie, zapewne jesteś z Anglii, yo ne?- powiedział spokojnie. Arthur skinął głową. Chłopak wyciągnął z plecaka słuchawki i począł 
podłączać je do telefonu.-jeśli nie będzie ci to przeszkadzać, chciałbym obejrzeć nowy odcinek Shingeki no kyojin.-powiedział patrząc na blondyna jakby Arthur naprawdę miał jakiś wpływ na to co on zrobi.
-Tak pewnie, też oglądałem serial...- powiedział niepewnie znów podłączając słuchawki do odpowiedniego gniazdka w notebook'u. Kiku uśmiechnął się delikatnie i włożył słuchawki. Arthur znów zatracił się w tym co widział na ekranie. Po jakichś trzydziestu minutach jazdy, a dla Arthura oglądaniu przypadkowych zdjęć które znalazł w różnych folderach w komputerze, Japończyk odłączył słuchawki od telefonu i począł wyciągać jakieś inne urządzenie, łudząco podobne do Arthurowego notebooka, w tym że trochę mniejsze. Blondyn wyłączył komputer i zdjął słuchawki z uszu. Zawsze lepiej już kogoś jako-tako znać. Patrzył niepewnie na Azjatę  gdy ten chował telefon w kieszeni spodni.

 -Arthur-san?- zapytał niepewnie chłopak widząc że blondyn go obserwuje. Arthur znów odwrócił wzrok. Ciemno włosy obrócił się bardziej w jego stronę. -jeżeli masz do mnie jakąś sprawę, proszę powiedzieć- powiedział chłopak.
-Nie, to nic takiego.- powiedział Arthur lekko speszony. - tak się zastanawiam... co to właściwie jest? Nigdy nie widziałem notebooka z takim oprogramowaniem- powiedział niepewnie, a co zaszpanuje na wiedzę wmawianą mu przez brata.
-O! To nie jest notebook. To coś w rodzaju słownika elektronicznego... W tym że są tu jeszcze inne rzeczy- powiedział Japończyk włączając coś i na ekraniku wyświetlił się pierwszy czarnoskóry prezydent stanów zjednoczonych, prawdopodobnie w środku przemówienia, ponieważ obraz się ruszał- mam tu niektóre filmy, no i krzyżówki... w tym że w większości są one po angielsku- powiedział lekko wzdychając.Arthur Skinął głową patrząc na to co robi chłopak, nie to żeby był nieśmiały czy coś, po prostu nie odczuwał potrzeby mówienia czegokolwiek.
-Tam będzie 
Winston Churchill- powiedział czytając jedno z pytań, Kiku włączył bowiem krzyżówkę po angielsku. Ciemnowłosy odliczył szybko kratki i z uśmiechem wpisał podane hasło. Autokar zatrzymał się ponownie, Arthur rozejrzał się, widział już tylko kilka wolnych miejsc i to porozmieszczanych już raczek koło kogoś.Westchnął.
-Arthur- kun? - powiedział niepewnie Kiku patrząc na blondyna- znaczy o ile mogę ci mówić "kun"! - dodał szybko.
-Pewnie że możesz. - powiedział Arthur, nie rozumiał zbytniej różnicy między tym jak nazwał go wcześniej, a teraz.
-Czy wiesz co będzie tutaj?- zapytał chłopak spokojnie wskazując na jakieś zadanie. Arthur myślał przez chwilę. Po chwili wzruszył ramionami. Skąd on niby miał wiedzieć jak miała na imię żona trzeciego prezydenta stanów zjednoczonych?Japończyk skinął głową i wrócił do krzyżówki,po jakimś czasie jednak się poddał i zamknął klapkę użądzonka z westchnieniem. -Arthur-kun, właściwie to skąd dokładnie jesteś?- zapytał chłopak obracając się w stronę Blondyna. 
-Z Londynu... Znaczy oficjalnie już poza nim...-powiedział spokojnie. -a ty?- spróbował podtrzymać rozmowę.
-W roku szkolnym mieszkam w Tokio, a podczas wakacji w Kioto- powiedział spokojnie.- w wakacje mieszkam z ojcem. - wytłumaczył. Arthur skinął głową.
-Masz jakieś rodzeństwo?- zapytał.
-Nie... jestem jedynakiem- powiedział chłopak-mam za to dość sporo kuzynostwa- powiedział po chwili namysłu.
-Ja mam trzech braci... i siostrę...przez nich w ogóle tu jestem..- powiedział Arthur ignorując brzęczenie komórki w kieszeni.
-Naprawdę?- zapytał jakby z grzeczności Japończyk. Resztę dnia spędzili rozmawiając o różnych rzeczach, dopiero pod koniec dnia pojawił się problem. Noc też mieli spędzić w autokarze. Ktoś z przodu, zaproponował żeby po przesiadać się tak żeby na każdym dwuosobowym siedzeniu siedział chłopak i dziewczyna, bo jak wiadomo dziewczyny drobniejsze, to i więcej miejsca będzie. Nikt jakoś specjalnie nie protestował, i w końcu skończyło się tak że Arthur skończył jak najbardziej wtulając się w okno, i uważając by jego nowa znajoma z siedzenia obok nie zaczęła przez przypadek machać scyzorykiem.

poniedziałek, 8 lipca 2013

Piraci z Hetalii cz.10!

おはよう!
Tu znowu ja! Jeszcze nie wsiąkłam! Miałam za to ogromny zastój twórczy który trwa do teraz ale staram się go przezwyciężyć! Chyba dopadł mnie leń związany z wakacjami... No nic. Tak odnośnie rozdziału...Nie wiem, wydaje mi się on jakiś taki... sztuczny? W ogóle, to opowiadanie wydaje mi się coraz bardziej sztuczne i po prostu zaczynam nim w pewnym sensie rzygać mieć go dość, więc prawdopodobnie umrze sobie śmiercią naturalną, w ogóle to jest takie przewidywalne i w ogóle. No nic!( kurna , za każdym razem gdzieś wciskam to "no nic") A oto i kolejna część Piratów!
*******
-Proszę mnie zostawić- powiedziała próbując się wyrwać, ale coś jej nie szło. Mężczyzna przysunął się bliżej.
-Daj spokój. Dobrze wiem że tego chcesz- powiedział obleśnym głosem przejeżdżając jej językiem po szyi. Bellą wstrząsnął dreszcz i gdzieś w głębi siebie poczuła że zbiera jej się na wymioty.
-Nie! Antonio!- powiedziała, słowa ledwo wychodziły jej z gardła.
-Spokojnie..-powiedział mężczyzna ponownie przejeżdżając językiem po jej szyi, aż w końcu przejechał również po jej linii szczęki dojeżdżając do ucha. –skończymy zanim twój kochaś wróci-powiedział całując ją po uchu. Bellę sparaliżowało, jak najmocniej się dało podniosła głowę i starała się odepchnąć od mężczyzny, ale nadal bez skutku. Mężczyzna jednak stawał się coraz bardziej namolny. Składał mokre pocałunki na jej linii szczęki, szyi kończąc na dekolcie. A Bella choć próbowała, nie potrafiła się przed tym obronić. Poczuła że mężczyzna kładzie jej rękę na tali i zaczyna jechać nią do góry wzdłuż talii w końcu kładąc dłoń na jej piersi. Poczuła jak po jej policzku spływa łza. Miała dość, ale czuła jakby nagle cała jej energia wyparowała. Modliła się teraz o to aby Antonio jak najszybciej wrócił. Chciała coś zrobić, odsunąć się, coś powiedzieć ale nie mogła. Odsunęła się jak najbardziej mogła od mężczyzny ale to nic nie dało, sprzedawca nadal miarowo jeździł dłonią po jej ciele drugą trzymając jej ręce nad jej głową. Zebrała się w sobie i krzyknęła jak najgłośniej. Po czym poczuła usta sprzedawcy na swoich. Naprawdę miała ochotę zwymiotować. Mężczyzna jeździł dłonią po jej talii od czasu do czasu najeżdżając na pierś. Nie czuła już nawet jak łzy leją jej się strumieniami po polikach. Była za to zupełnie świadoma tego że drzwi się w końcu otworzyły i wbiegł przez nie Antonio, cały zdyszany.  Kapitan przez chwile po prostu patrzył  na Bellę przyciśniętą do ściany i próbującą się wyrwać. Sprzedawca na chwilę poluźnił uścisk co pozwoliło jej się wyrwać i jak najszybciej z szlochem podbiec do Antonia. Dziewczyna wtuliła się w niego i wręcz wczepiła w jego koszule niczym mała małpka lub miś koala. Antonio niepewnie zaczął głaskać ją po włosach, jednak ręce mu się trzęsły, tak jakby ledwo miał panowanie nad sobą.
-Izabell… wyjdź proszę-powiedział kiedy dziewczyna się jako tako uspokoiła. Niepewnie spojrzała na Antonia z którego twarzy bił ledwo co utrzymywany spokój. Mimo wszystko wyszła. Stała przed sklepem z czerwonymi oczami i starając się nie wybuchnąć dalej płaczem a najlepiej to w ogóle o tym nie myśleć. Po jakiś trzech minutach Antonio wyszedł z sklepu, jakby bardziej spokojny niż przedtem. Hiszpan podszedł do niej i mocno ją przytulił ignorując ludzi dookoła. Mimo wszystko znów poczuła jak  łzy napływają jej do oczu.
-No już…- powiedział spokojnie jako tako idąc w stronę plaży przy której położony był sklepik, a gdzie było o wiele mniej ludzi niż tam gdzie obecnie staliśmy.
-No już… Izabell.. spoko…
-Nie mów mi że mam być spokojna!- powiedziałam przez łzy.
-Ja wiem, wiem, ale no…- powiedział ostatecznie nie kończąc tylko wzdychając. –choć usiądziemy- powiedział przysiadając. Zrobiłam to samo, i niepewnie oparłam się głową o jego ramie jeszcze troszkę pociągając noskiem. Antonio objął ją ramieniem.
-Obiecuje że nigdy więcej cię nie zostawię- powiedział po chwili spokojnie. Ona tylko bardziej wtuliła się w jego ramie. Nagle Antonio coś zauważył. Delikatnie się odwrócił by jakby coś złapać. Tym czymś, okazała się być czarno brązowa kuleczka, dość spora z resztą i lekko piszcząca.
-Popatrz nawet on się smuci jak jesteś smutna.- powiedział kładąc jej ową kuleczkę na kolanach. Bella przez chwilę była lekko zdekonspirowana nowym gościem, teraz wesoło merdającym ogonkiem.
-To chyba rottweiler- powiedziała przyglądając się szczeniakowi- ma chyba około sześciu miesięcy..-powiedziała głaszcząc szczeniaczka po brzuszku, psiak był chwilowo w niebie. –ale skąd ty go..?- zapytała patrząc na Antonia.
-Nie wiem, kręcił się tu-powiedział wzruszając ramionami. Bella rozejrzała się po plaży.
-Urocza..-powiedziała po chwili miętoszenia szczeniaczka. A jak wiadomo obecność zwierząt uspokaja. –Mogę ją zatrzymać?- zapytała patrząc na mnie maślanymi oczkami.
-Zatrzymać? Ale jak zatrzymać, przeciesz statek i …-powiedział niepewnie. Wskazując na nasz statek gdzieś w oddali.
-Nauczy się ją załatwiać w jedno miejsce, i nie będę siedzieć sama, i nie będę tak przeszkadzać…- wymieniała Bella rzeczowo.
-A czy kiedyś powiedziałem że przeszkadzasz? – zapytał Antonio patrząc na psiaka.
-No z trzy razy- powiedziała po chwili zastanowienia.
-No dobra…- po chwili wahania i bycia obserwowanym przez cztery pary wielgaśnych paczadełek. –możesz, ale jeśli to to małe mi podpadnie, lądu je na najbliższej wyspie, i średnio obchodzi mnie czy będzie zamieszkana czy nie. – powiedział a w odpowiedzi szczeniaczek został mu podstawiony pod nos i wesoło merdając ogonkiem, który teraz latał jak taki miniaturowy wiatraczek i z wesołym pisko-szczeknięciem polizał go po nosie. Oczywiście psiaczek Antonia, nie Antonio psiaczka. I nikt nie mógł podejrzewać, że właśnie ten psiak będzie tak ważny. 

niedziela, 23 czerwca 2013

Piraci z Hetalii cz. 9!

おはよう!
Czeeeść : D A więc mam nowy rozdział i pasek! ( wyrobiła 5 z niemieckiego choć nie wie jak powiedzieć że  lubi ser czy cokolwiek innego) Smutam bo wejść mało a ja się staram... No nic mam nadzieje że rozdział się spodoba, choć cały świat chyba się uwziął na główną bochaterke... No nic... Więc a oto i rozdział 9!
***
 Łódź w końcu dopłynęła do jako-takiego pomostu przy brzegu. W niektórych miejscach belki były lekko podłamane, w innych próchniały lub z powodu napęcznienia wodą nie tworzyły zbyt stałego podparcia dla nogi. Antonio pomógł jej wyjść z łodzi. Bella stanęła i zachwiała się lekko, a belki pod nią niebezpiecznie zatrzeszczały. Antonio potrzymał ją. Bella spojrzała na statek  i zobaczyła machającą sylwetkę Eduardo

-Eduardo nie schodzi na ląd?- zapytała odmachując.
-Nie, żeby go nie korciło- odpowiedział spokojnie Antonio.
-Czemu miało by go korcić? – zapytała Bella ale gdy się odwróciła wszystko stało się jasne. Zaraz za pomostem, gdzie podłoże było bardziej stałe stało kilka kobiet, nie grzeszących cnotą, jeśli wiadomo o co chodzi. Bella spojrzała na nie z pogardą i zerknęła na Antonia który starał się nie patrzeć w tamtą stronę. Po całej wyspie chodzili różni ludzie, z różnym wyglądem i widocznie różnymi zarobkami. Antonio delikatnie złapał Belle pod ramie  i zaczął prowadzić w stronę jako-takiego miasta w którym można było by względnie zrobić coś innego niż zabawić się z skąpo odzianymi dziewojami. Kątem oka Bella zauważyła że Antonio stara się nie patrzeć na nic konkretnego.
-To co będziemy tu robić?- zapytała Bella niepewnie przysuwając się do Hiszpana.
-Jeszcze nie wiem, na razie można wejść się czegoś napić.- stwierdził, Bella tylko pokiwała głową. Była to jej pierwsza wizyta na tak zwanej „dzikiej wyspie”. Słyszała kiedyś o podobnych, kilka razy Arthur napomniał coś o podobnych, i Belli na razie nie podobało się w nich wszystko. Właściwością tak owej wyspy było między innymi to że nie należała ona do żadnego konkretnego kraju, a nawet jeśli to tak owy się do niej zazwyczaj nie przyznawał, nikt nigdy raczej nie tłumaczył czemu, teraz Bella zaczynała to rozumieć.
-Właściwie co to za wyspa?- zapytała niepewnie idąc za nim do jakiejś podejrzanie wyglądającej knajpy. Hiszpan zastanawiał się przez chwilę.
-Chyba Tortuga…(zignoruje fakt że Tortuga to wyspa na morzu Karaibskim…)- powiedział niepewnie, rozglądając się dookoła. – choć w gruncie pewny nie będę, takich wysp jest mnóstwo.- wzruszył delikatnie ramionami i otworzył drzwi. Na samo wejście Bella musiała się uchylić przed nadlatującą szklanką. W środku knajpy panował zaduch, ludzi było pełno, wręcz jak mrówków. Od samego progu bił nieprzyjemny jak dla Belli zapach alkoholu mimowolnie, dziewczyna lekko się skrzywiła. Antonio delikatnie „osłonił” ją samym sobą i tak powolutku próbując nie zwrócić na siebie uwagi przeszli przez salę. Niepewnie usiedli gdzieś w rogu, przedtem prosząc gościa za barem o dwa kieliszki wina, nie przyszli się przecież upić.
-Często bywacie na takich wyspach?- zapytała Bella niepewnie mimo panującego gwaru, bójek i innych tego typu rzeczy było ją doskonale słychać
-Dość… Wiesz marynarze potrzebują się czasem spotkać z jakąś kobietą…- powiedział lekko się czerwieniąc i odwracając wzrok. Bella skinęła głową rozumiejąc o co chodzi. To tak jak te wszystkie wielkie damy „znikające” w środku przyjęcia z oficerami… Bella spojrzała na sale na której wręcz roiło się od takich „dam” do towarzystwa. Bella kątem oka zauważyła również jak  dwie czy trzy z nich zmierzają powoli w ich stronę, kołysząc zaczepnie biodrami. Zrobiło się jej niedobrze. Kobiety kompletnie ją ignorując zaczęły krążyć koło miejsca w którym siedział Antonio, aż w końcu pchać się mu na kolana. Bella patrzyła na to z typowym „WTF” na twarzy.
-Emm…- Antonio nieudolnie próbował jakoś zbyć kobiety- czy mogły by sobie panie pójść?- zapytał, jak dla Belli zbyt grzecznie.
-Daj spokój marynarzu- powiedziała głosem jakby chciała a nie mogła jedna z kobiet, na dodatek po francusku.
-Wolisz przesiedzieć cały dzień z tą szarą myszką?- zawtórowała jej koleżanka po fachu.
-Ta noc pełna może być rozkoszy…- zakończyła trzecia, z premedytacją i dość nachalnie starając się pocałować Hiszpana w usta. Belle przeszedł dreszcz i naprawdę miała ochotę popełnić przestępstwo. Antonio sprawnie odepchnął od siebie kobietę i jednym łykiem wypił cały kieliszek wina po czym się podniósł.
-Nie dziękuje- powiedział spokojnie patrząc na Bellę która robiła się coraz bledsza. Dziewczyna zrozumiała czego teraz wymaga od niej Antonio i również jednym łykiem dopiła swoje wino po czym podniosła się i szybko przedostała się do „swojego” kapitana. Antonio zaczął szybkim krokiem, trzymając Bellę za rękę przez co się zarumieniła, przemierzać karczmę z bezpośrednim zamiarem opuszczenia jej. Bella szybko dreptała za nim starając się dotrzymać mu kroku, oczywiście życie nie może być piękne i kolorowe i w ogóle emanujące kwiatkami moe. O niee… To przecież oczywiste że któraś z tych latarnic musiała złapać Bellę za rękę i to musiało być oczywiste że nie chciała jej powiedzieć że zostawiła torebkę. Kobieta, o długich kręconych włosach i czerwonej  sukni  z wielkim dekoltem patrzyła na nią wyzywająco i z obrzydzeniem w oczach. Bella zmuszona została do zaprzestania truchtu za Antoniem, ten jednak nie zauważył że jej ręka wyślizgnęła mu się.
-Nie wiem kim jesteś, ale zabierasz nam klientów!- syknęła kobieta a Bella miała wrażenie że cała karczma je obserwuje.
-Jakich klientów?- zapytała niepewnie Bella po czym, nie chcąc zostać sama w karczmie, uderzyła kobietę w twarz, wyrwała się i czym prędzej wybiegła z karczmy, co chwile oglądając się tylko czy żadna z kobiet, lub ktokolwiek za nią nie idzie. Lekko zdyszana wypadła z karczmy gdzie czym prędzej przylgnęła do Antonia który właśnie zawracał by ją odnaleźć.
-Izabell co się…?- chciał zapytać ale przerwała mu kręcą tylko głową na nie. Antonio pozostawił to bez komentarza i zaczął powolnym krokiem kierować się w stronę jako takiego „miasta” właściwego. Bella nadal trzymała się jego ramienia odcinając tym samym dostęp krwi do dłoni, ale miała to głęboko w nosie. Antonio nagle zaczął skręcać do jakiegoś niezbyt ciekawego sklepu z zakurzoną wystawą na której stało kilka manekinów z ponarzucanymi na  nie sukniami, z dość powycinanymi dekoltami.
-Gdzie idziemy?- zapytała podnosząc wyżej głowę.
-Do sklepu, nie możesz ciągle chodzić w moich ubraniach- powiedział uśmiechając się lekko i starając się ukryć rozbawienie w głosie. Bella zlustrowała swój ubiór rzeczywiście nadal chodziła w ubraniach Antonia, co miała zrobić skoro przy porwaniu nie dają kufra z sukniami gratis? Bella odczepiła się od ramienia chłopaka i weszli do sklepu. Widać było że nie jest to żaden wyrafinowany salon mody ale nie można narzekać. Na zakurzonych półkach, leżały równie zakurzone suknie, jakie były w przybliżeniu tego nie zaobserwowała ze względu na to że były poskładane w równiutką kosteczkę.
-Emmm… dzień dobry?- rzuciła po polsku nie wiedząc co ma zrobić, nadal nie była pewna jaki język obowiązywał na tej wyspie. Zza drzwi ukrytych za jednym z regałów wysunął się około czterdziestoletni mężczyzna, łysawy z wręcz czerwoną skórą i lekko naburmuszoną miną.
- Bonjour- mężczyzna powiedział to tak jakby wypluwał to słowo. – Co podać?- jak się okazało robił tak z każdym. Ten Francuski kompletnie nie pokrywał się z francuskim jakiego używało jej kuzynostwo, a dokładnie jeden kuzyn pochodzący z Paryża. Jak on to kiedyś określił „francuski rynsztokowy”.
-Chcielibyśmy zakupić sukienkę- powiedział Antonio co wywołało u sprzedawcy minę typu „no co ty Sherlocku?”.
-A tak dokładniej?- zapytał opierając się o ladę.
-Jakąś w miarę przyzwoitą- powiedziała szybko Bella. Mężczyzna z gderaniem wyszedł na chwilę na zaplecze po czym wrócił z powrotem trzymając na ręku ładnie złożony kawałek materiału. W odpowiedzi na wyczekujący wzrok Belli rozwinął on materiał i jej oczom ukazała się całkiem ładna, prosta sukienka w kolorze bladego niebieskiego. Bella zlustrowała ją uważnie spojrzeniem.
-Czy będę mogła ją przymierzyć? – zapytała niepewnie studiując krój sukienki. Mężczyzna skinął głową i nagle jakby się ożywił.
-Tam za drzwiami jest taka izba, tam morze się panienka przebrać, tylko drzwi lekko się zacinają, ale ja już mam na nie sposób- powiedział o wiele uprzejmiej niż dotychczas. Bella skinęła głową i udała się do wskazanego pomieszczenia. Mężczyzna zamknął drzwi wcześniej wstawiając do środka dość spore lustro. Bella nie zwlekając przebrała się w suknie, dawno nie czuła się tak dziwnie, jednak wychodziło na to że musi powrotem przywyknąć do sukienek i gorsetów, choć ten w tej sukience prawie nie istniał. Mimo że według niej dekolt i tak był troszkę za duży to wyglądała nawet całkiem nieźle. Suknia była gustownie wykończona i nie posiadała aż takiej ilości falban jak niektóre które musiała nosić będąc jeszcze na stałym lądzie. Bella zakręciła się uśmiechnięta, postanowiła pokazać się Antonio. Podeszła do drzwi ale to nic nie dało. Spróbowała jeszcze raz ale próba i tym razem zakończyła się fiaskiem. Nagle drzwi ktoś szarpnął od zewnątrz i tym razem zamek puścił. Za drzwiami stał ten łysawy mężczyzna- sprzedawca, choć teraz wyglądał trochę dziwnie, był jakby bardziej… nie wiedziała jak ubrać to w słowa. Wyszła niepewnie z pomieszczenia trzymając ubrania Antonia w ręku, rozejrzała się uważnie po sklepie, Antonia tam nie było. Czyżby ją zostawił? Nie, to nie możliwe… chyba.
-Gdzie jest Antonio?- zapytała niepewnie, faktem było że nie dość że bez niego nie czuła się tak pewnie to jeszcze nawet nie miała przy sobie żadnych pieniędzy.
-Ten chłopak który tu z tobą był?- zapytał sprzedawca udając że nie wie o kim mowa, Bella skinęła głową- wybył- stwierdził podchodząc niebezpiecznie blisko Belli. Dziewczyna niepewnie się odsunęła jednak on nadal podchodził coraz bliżej. Bella wiedziała że nie może cofać się dalej, gdyby cofnęła by się dalej, znalazła by się niechybnie w pułapce, w tej dziwnej izbie z zepsutym zamkiem.  Mężczyzna złapał Belle za nadgarstki i przycisnął do najbliższej ściany. Serce Belli wydawało się pragnąc uciec z jej klatki piersiowej.