niedziela, 31 marca 2013

Piraci z Hetalii cz.1

おはよう!
 Dziś mam dla was troszeczkę inne opowiadanie, jednak nadal związane z Hetalią pana Hidekaza. Występuje tu moje własne postacie, jednak w większości są to postacie z Hetalii. Załóżmy że to taki prezent na zająca c: Raczej kto jest z kim jest jasno powiedziana a jakiekolwiek wątpliwości, mam nadzieje będą rozwiane w przyszłości.A i tutaj kraje przedstawione są jako zwykli ludzie... Nie betowane więc przepraszam za błędy. Z dedykacją dla Jagody która właściwie wymusiła na mnie zmienienie czegoś pseudo Historycznego w to czym się stało... A właśnie, lubicie gify? Ja uwielbiam :D
***
Antonio stał na rufie jednego z galeonów i patrzył w morze. Dowódca eskadry lewantyjskiej, Martin de Bertendona, rozmawiał teraz z jakimś innym marynarzem. A Antonio stał, a krew buzowała mu w żyłach. Myśl iż w końcu będzie mógł stanąć miecz w miecz z Arthurem, że będzie mógł się zemścić za ataki jego piratów, za Kadyks,  za te wszystkie zniewagi które musiał mu puścić płazem. Usłyszał rozkaz, wypływali. Myślał że nie nastąpi to już nigdy, po czekaniu przez dwa tygodnie zaczął tracić nadzieje że to kiedykolwiek nastąpi. Poczuł morskie powietrze na twarzy. Trochę niezdarnie poprawił kitka związanego z tyłu głowy. Zaczął myśleć o tym co zrobi gdy tylko ten Pirat trafi w jego ręce, o tym jak się na nim zemści. Z rozmyślań wyrwał go głos Martina
-O czym tak myślisz?- zapytał stając koło państwa i poprawiając kapelusz.
-O tym jak zwyciężymy!- powiedział bez zastanowienia. Ktoś kiedyś powiedział mu że jeżeli wierzysz w coś wystarczająco mocno to w końcu stanie się to rzeczywistością. Przez ataki Angielskich piratów Antonio wiele tracił, nic dziwnego że jego jedynym marzeniem było zrównać Arthura, jego królową i flotę z ziemią.
- Nie możemy być zbyt pewni siebie- powiedział Martin zamyślonym głosem i odszedł od Chłopaka. Antonio przeszedł dreszcz, a co jeśli rzeczywiście przegrają, co się stanie z Romano? Pełen wątpliwości poszedł za dowódcą, reszta załogi myślała że jest on asystentem dowódcy czy kimś równie mało znaczącym. Gdy Antonio o tym myślał nasunęła mu się myśl że może rzeczywiście jest taki słaby? Jakie szanse miał z kimś kto za pomocą dwudziestu trzech statków zniszczył ponad sto? Nonsens! Skarcił się sam w myślach, jestem silny i zmieszam tego villano z błotem!

Płynęli przez jakieś dwa miesiące. Nie obyło się bez wpadek takich jak to że niedługo po wypłynięciu w morze mięso zaczęło się psuć, natknęli się na sztormy przez co poważnie ucierpiały dwa statki a 28 uznano za zaginione.  Wiele razy musieli wracać do różnych portów, co Antonio przypisywał „ tej durnej Angielskiej magii”. Z każdym dniem coraz mniej wierzono w ich szanse na zwycięstwo, choć nie doszło jeszcze do żadnej bitwy. Utrata sześciu tysięcy ludzi którzy byli akurat na wspomnianych przedtem jednostkach obniżało morale ludzi, a i sam Książę zaczął tracić wiarę w ich możliwości. Antonio jednak nie tracił nadziei i jak tylko mógł podbudowywał morale ludzi i dowódców. Choć sam wieczorami, czy stojąc po prostu samotnie rozmyślał nad różnymi opcjami „ a co gdyby” jednak  za każdym razem gdy się na tym przyłapywał karcił się w myślach. Musiał wygrać, chociażby po to by móc wrócić do Romano. Przecież on nie poradzi sobie sam. Może i był małym skurczy byczkiem, jak go zwykł nazywać w myślach, ale jednak Antonio wiedział  że życie bez kogoś kto mógłby się tobą opiekować, chociażby na początku jest ciężkie, a wiedział bo sam tego doświadczył, niby na początku opiekował się nim dziadek ale Antonio nie uważał tego okresu za coś co mógłby przypisać do rubryczki „ dni szczęśliwe” . Dwudziestego dziewiątego lipca ich sto dwadzieścia pięć statków które zostało ostatecznie zdolnych do użycia w rozciągniętym szyku osiągnęło przylądek Lizard. Zwołano ich na naradę wojenną.
-Zaatakujmy Plymouth!- dowódcy darli się na siebie nie mogąc dojść do porozumienia. Sam Antonio siedział na krześle gdzieś w rogu nie chcąc za bardzo rzucać się w oczy.
- A ty co o tym sądzisz?- zapytał go ktoś, nie wiedział kto dokładnie i nie zamierzał dociekać.
-Ja?- zapytał tylko wyrwany z rozmyślań, po chwili powiedział- Wpływając od Plymouth zatrzymamy fotę Anglików, ale chyba nie to jest naszym celem prawda książę? Według mnie to trochę bezsensowne. – książę który do teraz myślał że pomysł z wpłynięciem do Plymouth jest dobrym pomysłem pochwycił pomysł.
-Tak, Antonio masz racje! –powiedział –nie zgadzam się! Naszym celem jest Flandrii!. – po jeszcze kilku burzliwych wymianach zdań przy których Antonio lekko przysypiał postanowiono iż stworzą „eskadrę mobilną” która miała interweniować w razie największego zagrożenia.-Antonio będziesz tam dowodził jednym ze statków.- zadecydował książę.
-Nie!- gwałtownie zareagował Antonio – z całym szacunkiem ale chce być z moimi ludźmi!- krzyknął wstając.
-Antonio uspokój się, taką porywczością nic nie zdziałasz…
-Ale nie chce siedzieć bezczynnie! Chce być z swoimi ludźmi!- krzyczał trochę zdesperowany.
-Nie masz tu nic do gadania!- teraz książę uniósł głos. Antonio popatrzył na niego spode łba, ale nic nie powiedział, w głowie zrodził mu się plan, ryzykowny ale mimo wszystko dobry.
*********************************************************
 - Szlag by to!- Arthur krzyknął patrząc na mapę. Armada się zbliżała, wiatr nie dopisywał a teraz jeszcze ta afera z tą całą damą która ponoć miała przybyć jako ulubienica z łaski Bożej królowej Elżbiety. Ostatnio z nią były same problemy „Za tego nie wyjdę! Ten mi się nie podoba !”  i jeszcze to ostatnio „Arthurze, niedługo przybędzie do nas ma przyjaciółka, przypłynie statkiem, dopilnuj by bezpiecznie dotarła na brzeg” , Arthur w myślach udawał jej głos. Potem wielokrotnie myślał że w gruncie to obiecał tylko że bezpiecznie dotrze do brzegu. W gruncie gdyby już po tym jak wyjdzie na ląd oddać ją w niewole, albo jako jeńca dla Irlandczyków bo ostatnio jakoś zaczęli się stawiać. W każdym razie żałował że się zgodził. Jak on ma do czorta dopilnować żeby ktoś kogo nie widział i kto jest na statku kilka mil od niego nie wpadł w ręce Hiszpanów i Portugalczyków?!
-Koniec, wypływamy na zachód! To damy radę zrobić!- zakomendował krótko.
-A co z odbiorem lady Izabell?- zapytał Howard niepewny czy nie ucierpi po wzmiance o prośbie Królowej.
-Chwilowo to moje najmniejsze zmartwienie, jak dopłynie to będzie, nic przedtem nie możemy poradzić.- Arthur mruknął coś jeszcze o tym że nigdy nie zrozumie kobiet i że ma po dziurki w nosie humorków jej królewskiej mości po czym wyszedł trzaskając drzwiami.
****************************************************
-Panie Fernandez! Można wiedzieć co pan robi?- pan Martin stał z założonymi rękoma i obserwował zielonookiego. Antonio zatrzymał się w pół kroku.
-Ja? Ja tylko eee…- nie wiedział jak dokładnie wytłumaczyć się z próby ucieczki z własnego statku na inny, który miał brać udział w bitwie.
-Panie Fernandez proszę nie utrudniać sprawy, książę postanowił i będziemy trzymać się jego rozkazów, proszę wrócić do swojej kajuty. – Antonio wiedział że zaprzepaszczał jedną z niewielu szans na ucieczkę z tego statku.
******************************************************
- Panie Kirkland.- posłaniec ukłonił się i podał Arthurowi list z pieczęcią. Mężczyzna za pomocą specjalnego nożyka oderwał nieznaną mu pieczęć.
                                                                           30.07.1588rSzanowny Panie
Jako iż zależy mi na dotarciu do mej Przyjaciółki a Twej z Bożej łaski Królowej, poczułam się zobowiązana do napisania tej korespondencji. Po wielu męczących tygodniach żeglugi, dopłynęłam do Angielskiego portu w Paymouth. Była bym wdzięczna Gdybyś był łaskaw pomóc mi w dotarciu do jej Wysokości, o ile nie przekracza to twych możliwości. Chciałabym zaznaczyć iż w porcie w którym aktualnie się znajduje zaczeły wybuchać zamieszki, i straciłam już kilku ludzi.
                                                                                                                  Z Poważaniem
                                                                                                                 Izabella Czartoryska
 Mężczyzna przeczytał na to jeszcze raz na głos.
-Dobrze, szykować mi konia, pojadę tam.- powiedział z krzywym uśmiechem
-Panie Kirkland! Tak sam! Bez zbrojnych?!- posłaniec był przerażony pomysłem
-W drodze nic mi nie grozi, a w porcie znajdę kogo trzeba. – mężczyzna złapał za płaszcz i narzucił go na siebie. Po czym wyszedł z pomieszczenia, obrzucając nieprzychylnym spojrzeniem niewolnika którego jakiś czas temu złapali podczas ataku na Kadyks. Arthur splunął na ziemie.- jeszcze tutaj- powiedział do niego uśmiechając się złośliwie. Niewolnik nawet nie podniósł wzroku. Dziś będzie musiał przekazać wszystko czego się dowiedział.
Prawie zjeździł konia, jednak udało mu się dojechać do portu. Jako, jakby nie patrzeć, dobrze ubrany mężczyzna przyciągał spojenia wielu marynarzy ale i panien lekkich obyczajów, mógł stanowić potencjalną szansę do wzbogacenia się. Szedł powoli nad brzegiem, próbując się zastanowić, jak głupiec pojechał na łeb na szyje nie dowiadując się gdzie dokładnie przebywa Panna Czartoryska. „ W końcu znajdę, port nie jest duży” pomyślał „ Ale to może mi chwilkę zająć…” Dodał jeszcze kilka gorzkich epitetów pod adresem królowej i poszedł dalej czując się obserwowanym. Postanowił zapytać się w jakiejś karczmie, wybrał tą która wyglądała najporządniej i wszedł do środka. Niedbale przywitał się z karczmarką
-Czy nie zatrzymała się tu Panna Czartoryska? – zapytał patrząc w oczy karczmarki, kobieta wyglądała na poczciwą. Była przy kości a rude włosy związała w koka na czubku głowy.
-Panna Czartoryska? – zastanowiła się – pewnie chodzi Paniczowi o tą panienkę która wynajęła całe piętro!  Panicz za mną idzie, ja panicza zaprowadzę!-„ Czyli nie jest na tyle głupia by wykupywać pierwszy lepszy zajazd tylko pofatygowała się trochę z szukaniem”. Pogrążony w myślach poszedł za kobietą która uśmiechała się miło, nie był to wymuszony uśmiech, ot szczery uśmiech całkiem zadowolonej z życia kobiety. Kobieta podeszła do jednych z drzwi i zapukała w nie energicznie.
-Panienko! Jakiś młody panicz się o Panienkę dopytuje, czy może wejść?- kobieta zachichotała wyczekując odpowiedzi.
-Niech pani powie by nie zawracał mi głowy- Słowa te wypowiedziane z taką pogardą jakby właścicielka głosiku ( uroczego co prawda) powiedziała co najmniej „niech spie**a” . Arthur odchrząknął znacząco i wyminął kobietę z cichym „Pani pozwoli”. Tak samo energicznie zapukał w drzwi
-Panienko, czy mogę wejść?- zapytał w miarę grzecznie, jednak w jego głosie można było wyczuć irytacje.
-Już mówiłam, proszę mi nie zawracać głowy!- Arthur  ponownie odchrząknął.
-Zero wychowania, spodziewałem się czegoś więcej od osoby ponoć przyjaźni się z jej mością. Nazywam się Arthur Kirkland i …- w tym momęcie drzwi otworzyły się na szerokość a w ich drzwiach stała młoda służka.
-Panienka zaprasza- powiedziała po czym ukłoniła się przed Arthurem i weszła w głąb pomieszczenia. Arthur prychnął ale wszedł do pomieszczenia. Stanął na środku rozglądając się, nie było to jakieś luksusowe pomieszczenie, ot zwykły pokój w niezbyt drogim zajeździe. Na krześle koło małego stoliczka siedziała młoda dziewczyna. Patrzyła z nieukrywaną wyższością na Arthura. Dziewczyna  miała porażająco niebieskie oczy które w tym momęcie przewiercały Arthura na wylot. Jej brązowe włosy z złotymi refleksami były spięte do tyłu tak aby odsłaniały twarz, kręciły się w świderki. Twarz miała bladą cerę jednak na polikach widniały zdrowe rumieńce, pod prawym okiem miała delikatny pieprzyk. Arthur ukłonił się wyuczonym ruchem. Dziewczyna skinęła mu głową na powitanie i gestem zachęciła go aby usiadł na krześle naprzeciw.
-Panienka musi być Izabellą Czartoryską. – bardziej stwierdził niż zapytał zakładając nogę na nogę.
-Tak, nazywam się Izabella Czartoryska , ty jak mniemam jesteś Arthur Kirkland, zaufany mej przyjaciółki, jej wysokości Elżbiety I?- Arthur skinął głową.
-Jak minęła podróż? – zapytał zaczynając bawić się mankietem długiego niebieskiego płaszcza.
-Bardziej niż podróżą zmęczyłam się oczekiwaniem tutaj. – stwierdziła spokojnie przywołując do siebie służkę i szepcząc jej coś na ucho.- Chciałbyś się czegoś napić? Wnioskuję iż za tobą także dość męcząca podróż.
-Tak poproszę herbaty, z mlekiem jeśli wolno. Po czym panienka wnioskuje?
-Po włosach, chyba że na co dzień nie dbasz zbytnio o ich ułożenie. Oczywiście nie widzę w tym nic złego, jako dowódca pewnie masz wiele obowiązków.
-Owszem, jest ich dość sporo. –powiedział Arthur. Dziewczyna potrafiła wyrazić własne zdanie, przez co zaskarbiła sobie okruch sympatii Arthura. Nastała cisza przerywana tylko odgłosem fal i śmiechem marynarzy zza okna.
-Mógłbyś się uśmiechnąć?- zapytała po chwili, troszkę niepewnie Izabella
-Uśmiechnąć?- powtórzył niepewnie Arthur patrząc na nią zdziwiony
-Tak, jeden uśmiech może polepszyć cały dzień- powiedziała szybko – a po za tym słyszałam że Anglicy mają krzywe zęby….- to już mruknęła bardziej do siebie. Usta Arthura wygięły się w ironicznym uśmiechu
-Nie mam krzywych zębów. – powiedział głośno na co Izabella tylko się zarumieniła i odwróciła głowę.
-Ciągle pada…- stwierdziła po chwili gdy służąca przyniosła napoje. Sama Izabella poprosiła o zwykłą herbatę.
-Nie jest źle, bywało gorzej- stwierdził Arthur lustrując Izabellę spojrzeniem zgnile zielonych oczu.
-Doprawdy? Pewnie w taką pogodę podróż jest nieznośna? – zapytała nie spuszczając wzroku w spojrzenia blondyna.
-Nie jest źle o ile jest się odpowiednio przygotowany- odparł oschle.
-Wydaje mi się iż nie masz ochoty ze mną rozmawiać.
-Po czym wnioskujesz?- zapytał z (jak na niego) życzliwą ciekawością w głosie.
-Po tym że dajesz niejasne odpowiedzi.
-Nonsens- powiedział jednym łykiem dopijając napój i podnosząc się- musisz przywyknąć. Radził bym ci się spakować, wyruszamy wieczorem, załatwię co trzeba i tu wrócę. – Bez słowa wyszedł z pomieszczenia, wychodząc z karczmy zostawił karczmarce kilka dukatów i skierował się do bardziej „cywilizowanej” części miasteczka w celu znalezienia jakiegokolwiek transportu.