sobota, 21 września 2013

Cardverse: pierwsze rozdanie

おはよう!
Cześć! Na samym początku muszę powiedzieć że byłam chora więc możliwe że w opowiadaniu jest mnóstwo błędów wszelakich. Szkoła... ja już chce wakacje TT n TT... tak bardzo smutek... chciałam coś jeszcze napisać ale co... A! Ma ktoś jakąś ciekawą książkę do polecenia? Bo gdyż iż nie mam co robić ze swym życiem a ile można się uczyć. Musze wam powiedzieć że byłam w Warszawie, nie wiem czemu ale chciałam to powiedzieć... było naprawdę spoko, ale ubolewam , była to wycieczka szkolna, nie znalazłam ani niczego fajnego do poczytania (taaa... gubię się w większości sklepów) ani nie byłam w sklepie yatty bo nie byliśmy nigdzie w pobliżu... smuteczek... JEZU ILE JA UŻYWAM TRZYKROPKÓW?!  Ignorując to, a oto i kolejna część cardverse!

***********
Rozdanie pierwsze: Pik

Pierwsza Karta: Walet

Poczuł że na czymś ląduje a nie było to bynajmniej miękkie lądowanie. Rozejrzał się niepewnie po otoczeniu, i dowiedział się że wylądował na śniegu zbitym tak, że właściwie był to już lud i że, co chyba jest ważniejsze w jego obecnej sytuacji, nigdzie nie ma Gilberta. Przez chwilę pomyślał że może coś mu się przyśniło, ale to nie tłumaczyło czemu jest na dworze, na śniegu, ubrany w niezbyt ciepłą bluzę…. No właśnie! Nie mogło mu się przyśnić, bo nadal miał na sobie te czarno-czerwone ubrania, i nadal miał rogi i ogon! Czyli to nie był sen. Podniósł się z ziemi i otrzepał z śniegu, który cały czas prószył, więc na niewiele się to zdało. Przeszedł kilka kroków starając się znaleźć cokolwiek związanego z Gilbertem. Okolica była dość malownicza i nawet ładnie wyglądała przykryta warstwą puchu, ale nie obchodziło go to, wychował się w kraju w którym wiecznie leżał śnieg, więc nie robiło to na nim wrażenia. Stał na jakiejś drodze, właściwie będącą po prostu śniegiem bardziej zbitym niż ten dookoła. Czyli musiał być w królestwie Pik. Peter zszedł na pobocze, ze względu na jadący drogą dość spory powóz i stwierdził że poczeka, nigdzie mu się nie spieszyło, więc usiadł pod drzewem. Nie wiedział do końca czemu ale nie było mu zimno, więc postanowił że poczeka. Jednak czas leciał a nikt się nie pojawiał, powozy jeździły nie zwracając zbyt dużej uwagi na chłopca siedzącego na poboczu. Minuty mijały a Gilberta, jak nie było tak nie było. Peter jednak siedział i czekał, pomimo energii która go rozpierała, naprawdę potrafił siedzieć i czekać, przez minuty a potem godziny. Zaczynało się ściemniać, więc dochodziło koło godziny piątej po południu kiedy Peter w końcu zauważył majaczącą na końcu drogi ludzką sylwetkę. Nie miała ogona ani rogów, więc Peter spodziewał się że idący tędy człowiek po prostu go wyminie bądź specjalnie przyśpieszy kroku, tak jak zrobiło to kilku wieśniaków idących tą drogą. Gdy tylko sylwetka się przybliżyła Peter zobaczył że to jednak nie był wieśniak. Podejrzewał też że nie był to żaden mieszczanin. Szybciej byłby to bogata żona kupca lub wojowniczka , na co mógł wskazywać miecz przy jej boku, z szerokim ostrzem, coś na rodzaj maczety. Ubrana była w ciemnoniebieską koszulę o szerokich, za długich rękawach i chińskim kroju, na obydwóch rękawach i w innych miejscach jej ubioru był znak „Pik”, na to narzucone miała krótką narzutkę w o ton jaśniejszym odcieniu. Na dolną część ciała nałożoną miała białą spódnice, spod niej wystawały niebieskawe rajstopy, a na stopach miała raczej nie chroniące przed zimnem czerwone trzewiki. Na głowie miała mały kapelusik, nie chroniący przed śniegiem lecącym na głowę. Kapelusik trzymał się na samym boku głowy, i był to jeden z tych kapelusików z piórkiem z których Peter zawsze bardzo się śmiał. Oczy miała skośne, włosy brązowe związane w niską kitkę. Petera tak wciągnęło przypatrywanie się tajemniczej podróżniczce że nie zauważył nawet kiedy przystanęła koło niego. Zauważył to dopiero po chwili kiedy  trochę śniegu z drzewa spadło mu na głowę. Peter podskoczył jak oparzony, momentalnie się podniósł i odskoczył o krok co niestety równało się uderzeniu w drzewo.
-Przepraszam!- powiedział lekko przestraszony i zdenerwowany. Wolał nie być w jakikolwiek sposób niegrzeczny wobec kogoś wyglądającego na osobę z wyższych swer i to na dodatek posiadającego broń. Podróżniczka która do teraz stała po prostu patrząc na chłopca lekko przysłaniając usta rąbkiem rękawa, nagle zaczęła się śmiać… a może zaczął?
-Nie masz za co- aru!- powiedział/a wesoło starając się powstrzymać śmiech. –czekasz na kogoś-aru?- zapytał/a siadając koło drzewa i zdejmując z pleców jakiś plecak albo coś w tym stylu i wyciągając z niego piersiówkę  i pociągając porządnego łyka.-Chcesz trochę? To tylko woda-aru.-  z tymi słowami piersiówka została prawie podstawiona Peterowi pod nos.
-Em… nie dziękuje prze pani?- powiedział Peter niepewnie- tak… ale chyba ten ktoś nie zamierza się pojawić. – wytłumaczył siadając niepewnie na ziemi koło podróżnika/czki.
-Jestem mężczyzną-aru- powiedział długowłosy z westchnieniem i cichym „ayaaa…”
-Przepraszam!- Peter znów się zmieszał… naprawdę wydawało mu się że to kobieta! Mężczyzna pokręcił głową.
-Eh… Gilbert zawsze taki był… - westchnął mężczyzna chowając piersiówkę.
-Skąd Pan zna Gilberta?- zapytał Peter patrząc na mężczyznę wielkimi oczyma- i skąd Pan wie że na niego czekam?- dodał po chwili.
-Wiesz… łatwo dostrzec na kogo czekasz-aru. Dla kogoś z moim doświadczeniem to nic-aru… Bywa czasem w zamku, kiedy ma coś do załatwienia- powiedział mężczyzna zmieniając pozycje i siadając po turecku.
-Mieszka Pan w zamku?- zapytał Peter i aż poczuł jak oczy mu się świecą.
-Tylko czasowo, moją rolą jest raczej podróżowanie- powiedział spokojnie grzebiąc w torbie i wyciągając z niej coś na podobę klusek z mięsem i podał jedną Peterowi- masz, zjedz-aru- powiedział spokojnie. Peter przyjął kluskę i niepewnie nadgryzł, to samo zrobił mężczyzna.
-Więc… Co Pan robi w zamku?- zapytał gdy zjadł kluskę a mężczyzna podsunął mu wodę do popicia, co chłopiec z ulgą przyjął.
-To proste, jestem waletem- powiedział podwijając rękaw i pokazując Peterowi znamię. Znak był dość spory. Nadgarstek mężczyzny był jakby otoczony bluszczem a od wewnętrznej strony nadgarstka widniał duży znak „Pik” na które nachodziło inne, jakby trochę jaśniejsze „J”. Z ust Petera wymsknęło się ciche „wow”.
-Co nie-aru…- powiedział naciągając rękaw powrotem na nadgarstek. – no nic… komu w drogę temu czas… - powiedział spokojnie pakując wszystko powrotem do plecaka. Peter niezbyt zadowolony spuścił głowę, mężczyzna był miły a Peterowi nie uśmiechało się siedzieć samemu w nocy. – jeżeli chcesz możesz iść ze mną- aru-  powiedział po chwili zastanowienia Jopek. Peter zaskoczony podniósł głowę i spojrzał pytająco na zbierającego się z ziemi mężczyznę.
-A- ale…- powiedział niepewnie Peter nie wiedząc co powiedzieć, właściwie to nie wiedział czy Gilbert go zostawił, jak wrócić, co zrobić dalej.
-Jeżeli nie chcesz to nie… -powiedział mężczyzna biorąc plecak na plecy- skoro Gilbert cię tu zabrał, to znaczy że chciał pewnie pokazać ci co będziesz robić… więc i tak musisz iść do zamku-aru.- powiedział spokojnie delikatnie się uśmiechając. Peter myślał przez chwilę, po czym poderwał się.
-Jak się nazywasz?- zapytał Chłopiec podchodząc bliżej do mężczyzny i idąc koło niego.
-Wang Yao- powiedział uśmiechając się – a ty-aru? Jesteś nowym Jokerem tak-aru?- zapytał wesołym głosem
-Mhm! Jestem Peter!- odpowiedział Chłopiec wesoło. Było już ciemno, a Peter szedł rozmawiając z właściwie obcym mężczyzną ufając mu tylko ze względu na to że posiadał znamię. Szli całą noc, zatrzymywali się kilka razy, a nad ranem doszli do zamku.


poniedziałek, 16 września 2013

Cardverse cz.2

おはよう!
A oto i jestem po długiej nieobecności! Nie było mnie bo byłam w Warszawie, w gruncie było fajnie ale jestem teraz chora :C Nie mogę myśleć... więc przechodzę do ficka !

***

Peter patrzył na niego szybko mrugając oczami.
-Że co?- zapytał niepewnie pilnując by gałki oczne nie wyleciały mu z oczodołów.
-To co usłyszałeś- powiedział spokojnie mężczyzna chodząc między kartami i przyglądając się każdej z nich, jednak żadnej nie dotykając.
-Ale jak?- zapytał Peter niespokojnym głosem, śpisz, budzisz się i dowiadujesz się że nie żyjesz.
-Nikt cię nie nauczył żeby nie za dawać zbyt wielu pytań?- westchnął mężczyzna przyglądając się uważnie jednej z kart ale idąc dalej i ostatecznie potrącając ją ogonem. Karta kilka razy się zachwiała, spadła i zniknęła. – nie żyjesz, to proste.- powiedział mężczyzna obracając się w stronę chłopca- jeśli ci to pomoże, to ja też nie żyje- powiedział spokojnie siadając na ziemi.
-Czyli że jestem w piekle?- zapytał Peter niepewnie idąc w stronę mężczyzny, nie wiedział co się dzieje ale to wydawała się chwilowo jedyna osoba która mogła by mu jako tako wszystko wyjaśnić.
-Chciałbym żebyśmy byli w piekle…- powiedział mężczyzna- nie żyjesz, ale istniejesz- powiedział- a jesteśmy w… archiwum- powiedział jakby zastanawiając się nad tym jak nazwać miejsce w którym się znajdują.
-W archiwum…- powtórzył Peter rozglądając się uważniej po pomieszczeniu.
-W Archiwum. Kojarzy ci się to z czymś?- zapytał mężczyzna uśmiechając się delikatnie z takim dziwnie podekscytowanym błyskiem w oku.
-Nie chce być niegrzeczny ale… ile pan wypił?- zapytał chłopiec, kojarząc ten błysk w oku z tym jak Tino, pewnego razu wziął go do siebie do domu na noc i wypił za dużo, wtedy jego oczy błyszczały, trochę inaczej ale jednak z tym mu się to kojarzyło.
-Nic nie piłem, i jaki tam ze mnie Pan, Gilbert jestem!- powiedział energicznie uśmiechając się dumnie.
-Ja jestem Peter- powiedział chłopiec stanowczo wyciągając rękę do białowłosego którą ten z chytrym uśmieszkiem uścisnął.
-Nie kojarzysz…- mruknął- pokażę ci coś- powiedział spokojnie podnosząc się z siadu i idąc w sobie tylko znanym kierunku i znów uważnie przyglądając się każdej karcie. – idziesz?- powiedział nawet się nie obracając jakby przeczuwając że chłopiec nadal stoi w miejscu. Peter podążył za nim również przyglądając się każdej karcie. Właśnie przyglądał się dziewiątce pik, na której widniał mężczyzna z postawionymi włosami kiedy usłyszał że białowłosy zatrzymuje się z cichym prychnięciem.
-Mogłem się domyślić że będziesz gdzieś tutaj..- mruknął jakby sam do siebie i skinął na Petera by ten podszedł.- więc Peter… spójrz na tę kartę- powiedział pokazując mu o którą mu chodzi. Chłopiec posłusznie podszedł do kawałka kartonu i szybko zamrugał oczami. Na karcie był on, w stroju w którym był teraz, tyle że miał czapkę na której wyraźnie wybijały się różki. Szybko podniósł rękę i dotknął się w głowę, rzeczywiście miał na sobie czapkę pod którą wyczuł dwa wybijające się guzki.
-To Ja… czemu to ja?- zapytał patrząc nie rozumiejącym wzrokiem na Gilberta który westchnął z poirytowaniem.
-To ty, a na lewo jestem ja, to teraz przeczytaj napis z boku!- powiedział władczym tonem. Peter spojrzał jeszcze raz na karty, rzeczywiście, tam gdzie zazwyczaj widniał kolor i figura karty był gruby, czarny napis
-„JOCKER” – przeczytał głośno Peter. Gilbert uśmiechnął się z dumą.
-I jak? Nadal ci to nic nie mówi mały?- zapytał czochrając mu włosy. Peter zaliczył mentalnego kozła. Słyszał o jokerach ale to było tak nie rzeczywiste że nigdy nie wierzył że tak owi istnieją. Królowa, mieszkająca w zamku, król który zasypiał co ileś lat, aby zregenerować siły, ale odkąd Peter pamiętał był, nawet Walet, ale go akurat nawet kilka razy widział, bo Walet z królestwa Pik dość sporo podróżował po królestwie i przenosił wieści z zamku, ale joker? Wydawał się być nierzeczywisty, jakby tylko legendarny.
-To sen…- mruknął  Peter niepewnie, skoro nie żył to jak miał niby być oznaczony jako joker?
-Szybciej koszmar… ale nie jest źle…- powiedział Gilbert cały czas się uśmiechając. – Wiesz… kiedyś tym wszystkim – tu wskazał na karty- zajmowali się Waleci, ale potem zamieniliśmy się rolami, na swój sposób. – tłumaczył spokojnie.- i teraz my zajmujemy się Archiwum , a oni przenoszą wiadomości. Mówiąc „my” mały.. mam na myśli ciebie i mnie – powiedział patrząc na Petera z takim...delikatnym uśmiechem ale też nie do końca, jakby z pół uśmiechem. Peter milczał, co było dziwne, bo zawsze był gadatliwy. Całe życie, słuchał jak jego koledzy opowiadali jak to by chcieli by na ich ciele nagle pojawiło się jakieś znamię mówiące o tym że są którąś z Figur, nawet jeśli miała by być to Królowa. No właśnie… znamię…
-Ale ja nie mam znamienia- powiedział prawie panicznie chłopiec patrząc na Gilberta niepewnym, lekko rozbieganym wzrokiem.
-Ja też nie, ale mam za to ogon i te dziwne uszy- powiedział spokojnie Gilbert łapiąc pewnie za swoją kartę i obracając ją sobie w palcach- Ty też, choć masz rogi, i przy śmierci nie zniknęła ci karta, tylko pojawiłeś się tutaj- dokończył odkładając kartę.
-Aha…- powiedział Peter przetwarzając informacje. To chwilowo było jedyne co mógł powiedzieć. Właśnie dowiedział się że jest jokerem, jedną z Figur…
-To teraz słuchaj mały, bo powtarzać się nie będę…- zaczął Gilbert, a potem zaczął mówić i opowiadać, o tym co mają robić, mówił że niedawno wybrano nowego króla Kier, i że jest ciekawy kto to, że będąc w archiwum trzeba uważać żeby nie trącić żadnej karty, bo wtedy ta automatycznie znika, a to prowadzi do zniknięcia człowieka, i że nie można dotykać żadnej karty z wyjątkiem swojej własnej. A Peter słuchał, i uważnie wpatrywał się w ruchy Albinosa. Sam się sobie dziwił, powinien tęsknić za Tatą, za Tino … Ale nie czół tego… z Tatą nie widywał się co prawda często, ale Tata to Tata, a Tino… Tino był prawie obcy ale zajmował się nim i był jego jakby najlepszym przyjacielem, zawsze wysłuchał i pomógł, doradził.
-Gilbert…- powiedział po chwili przerywając Albinosowi wywód o tym że archiwum podzielone jest na cztery sektory, z których można wyjść do każdego z zamków.
-Ta?- bawiąc się piaskiem rozsypanym po podłodze archiwum.
-Czemu nie czuje? – zapytał Peter ale widząc wyraz twarzy Albinosa sprecyzował- bo… wydaje mi się że powinienem być smutny… - powiedział niepewnie rysując znak Pik na piachu.
-Czemu miałbyś być smutny karzełku?- zapytał Gilbert wesoło rysując serce Kier zaraz koło znaku Pik Petera.
-Nie wiem… nie zobaczę Taty… ani Tino… Sam mówiłeś że nie widziałeś się po przeniesieniu się tutaj z rodziną…- powiedział. Nie wiedział do końca czemu ale czół się swobodnie przy Gilbercie, dziwnym nie żyjącym ale istniejącym jokerze który czasem zdawał się być bardziej dziecinny od Petera. Mężczyzna był podobny do wiatru, gwałtowny, mówił szybko jego ruchy były gwałtowny i kilka razy prawie strącił kilka kart ogonem.
-Nie spotkałem się z rodziną… bo nie czułem potrzeby… nie wiem czemu… - powiedział Albinos niepewnie- nie wiem czy oni żyją czy nie… - dodał spuszczając głowę –wiesz wydaje mi się że razem z zmianą normalnego życia na życie Figury, zaczynamy je od nowa mając wspomnienia- powiedział odchylając się lekko do tyłu. Przez moment panowała cisza przerywana jedynie tykaniem zegara, a bynajmniej tak się Peterowi zdawało. Nagle Albinos się jakby ocknął.
-A no tak! Muszę ci pokazać królestwa! Choć!- powiedział wesoło, jakby przed chwilą wcale nie był zanurzony w własnych myślach , i zaczął szybko iść w nieznanym Peterowi kierunku, coś w umyśle chłopca mówiło mu że to północ ale nie był pewny. W każdym razie szli, i w miarę tego jak szli, tak stawało się coraz chłodniej. W końcu dotarli wieży, to było dziwne, bo ta wieża miała w sobie zegar, w kształcie znaku Pik…
-Co tak patrzysz? Wchodź- usłyszał głos Albinosa dochodzący już z niej. Peter wszedł przez duże, ciężkie drzwi z metalowymi okuciami i począł wbiegać po schodach, powoli dostawał zadyszki, i zaczął się potykać o wystające z schodów kamienie ale dobiegł, i dogonił Albinosa. Na samej górze były drzwi. Drzwi były piękne i bogato zdobione z okuciami z białego złota, które tworzyły jakby śnieżynki na ciemnym hebanowym drewnie. Albinos bez wahania otworzył zamek jakby ogonem, wkładając jego spiczastą końcówkę w dziurkę na klucz, i po chwili usłyszeli trzaski towarzyszące zazwyczaj otwieraniu skomplikowanych mechanizmów. Drzwi w końcu się otworzyły.
-Idź najpierw, bo cię nie przepuszczą- powiedział Albinos czekając aż Peter się ruszy. Chłopiec niepewnie podszedł do ściany białego światła, bo za drzwiami widział to i niepewnie postąpił krok do przodu, chciał wejść nieznacznie ale został popchnięty. Poczuł że spada. 

środa, 4 września 2013

OBLAAAAAZKIIII









Psss... bardzo podoba mi się ten obrazek,.. jest taki... no ładny no taki... 


 










No Heeeej !
Dziś nie mam obrazków z żadną postacią ale mam za to troszkę z Hetalia Cardverse czyli tego o czym miej więcej był ostatni fick czy coś... a i chciałam powiedzieć że notki będą rzadziej bo szkoła i takie tam i muszę porzucić chwilowo życie nerda :C A oto i obrazki !

poniedziałek, 2 września 2013

Hetalia Cardverse

おはよう!
Przepraszam za długą nie obecność (o ile ktokolwiek to czyta) ale wakacje, potem brak weny, jakoś zawsze mam tak że przypływ weny mam gdy nie mogę pisać... No nic, zaczął się rok szkolny, a by wyrazić me szczęście ubrałam się na rozpoczęcie na czarno. Jeśli chodzi o obóz to chyba zginie śmiercią naturalną... chyba że coś się zmieni, nie wiadomo. To co mam dziś o tu dla was... no jak można wywnioskować z tytułu jest w podstawie o Hetalia Cardverse. Zdjęcia powrzucam potem... no nic mam nadzieje że się spodoba, to jakby taki prolog więc no jak by to powiedziała moja cudowna klasa "staniki nie latają" ale no nic...
****

Tego dnia na ulicach jego miasta panował dziwny gwar. Ludzie szeptali do siebie gorączkowo, ale nie ciekawiły go plotki. Siedział w kuchni tocząc po stole jabłkiem przywiezionym z królestwa Karo. W jego kraju, podobno najpotężniejszym i najbogatszym nie było jabłek, głównie z powodu wiecznej zimy. Dawno temu Władcy podzielili między sobą rok. Królestwu Pik przypadła zima, Królestwu Karo lato, Kier otrzymało jesień a Królestwo Trefl cieszyło się wieczną wiosną. Toczył więc jabłko po stole patrząc za okno kamienicy w której mieszkał i patrząc na ulice niezwykle tętniącą życiem. Tu ktoś biegł, tam jakieś kobiety mijając się w biegu przystanęły i gorączkowo o czymś dyskutowały. W pomieszczeniu obok, będącym salonem, spał jego ojciec. Spał po długiej podróży. Jego ojciec często wyjeżdżał polecając zajmować się swoim synem różnym ludziom, ostatnio jednak ciągle prosił o to pewnego miłego mężczyznę mieszkającego za miastem. Mężczyzna ten rozumiał że Peter nie jest znowu aż taki mały i wymagający opieki, oczywiście uważał na niego , ale przy trybie życia jaki prowadził ograniczał się do wpadania raz na dzień, zjedzenia obiadu, wypicia herbaty i wrócenia do swoich zajęć ewentualnie biorąc ze sobą chłopca. Drzwi od kamienicy otworzyły się i Peter usłyszał znajome nucenie, chłopiec zeskoczył z krzesła i czym prędzej wystawił głowę na korytarz. Tak jak przypuszczał w korytarzu był Tino, bo takie było imię mężczyzny się nim zajmującym, zdejmował buty uważając by nie wnieść za dużo śniegu.
-Moi moi…- powiedział  Tino uśmiechając się wesoło i czochrając mu włosy- straszny dzisiaj tłok w mieście, no myślałem że nie przejadę- powiedział zdejmując z siebie gruby skórzany płaszcz i wieszając go na wieszaku koło wejścia.
-Tata wrócił. Nie musiałeś przychodzić- powiedział chłopiec, nie to że nie lubił tymczasowego opiekuna, po prostu wiedział ile problemów czasem ma Tino z dotarciem do małej kamieniczki w centrum. 
-A masz obiad? – powiedział chłopak z uśmiechem idąc do kuchni po chłodnym drewnie. Chłopczyk tylko wzruszył ramionami i poszedł za nim, usiadł na krześle przy oknie i począł obserwować co robi blondyn. Tino był człowiekiem wesołym i raczej prostolinijnym, miał przydługie włosy o kolorze piasku i oczy o kolorze fiołków. Mieszkał za miastem, pod lasem i tam żył spokojnie hodując zwierzęta dzięki którym miał co jeść, od czasu do czasu zaciągając się do pracy w porcie przy rozładowywaniu statków, może nie wyglądał ale miał krzepę. –To… kiedy wrócił twój tata?- zapytał chłopak wchodząc do spiżarni i wracając z kawałem mięsa.
-W nocy- powiedział chłopiec opierając się na dłoniach o stół. Tino pokiwał głową i oparł się o blat.- i przywiózł jabłka, chcesz?- zapytał rzucając w stronę blondyna owocem leżącym na stole. Chłopak złapał jabłko i ugryzł owoc z uśmiechem na twarzy.
-Pyszne- powiedział po chwili wzdychając i podrywając się, łapiąc za wiadro i wychodząc z jabłkiem w ustach do korytarza gdzie tylko wciągnął buty i z niewyraźnym „idę po wodę” wyszedł na klatkę schodową. Peter wzruszył ramionami i stwierdził że zobaczy czy jego tata jeszcze się nie obudził. Wszedł do salonu i spojrzał na ojca śpiącego na kanapie. Był wysoki, miał włosy koloru słomy, z resztą jak i Peter, nosił okulary, ale teraz gdy spał leżały one na stoliku. Przysiadł koło łóżka, oparł się ramionami o materac i patrzył. Po chwili jednak się podniósł i wyjrzał przez okno na podwórze gdzie stała studnia. Tino stał i rozmawiał z jakąś kobietą trzymając wiadro wypełnione wodą. Po chwili Tino wrócił do studni, napełnił wiadro kobiety i począł iść do domu trzymając oba wiadra. Po jakimś czasie dało się usłyszeć wchodzenie po schodach i otwieranie drzwi.
-Jestem!- powiedział Tino wchodząc do domu i odstawiając wiadro uważając aby nie rozlać wody. –Peter gdzie jesteś?- zapytał Tino zaglądając najpierw do kuchni a potem do pokoju i widząc chłopca na powrót klęczącego przy kanapie na której spał jego ojciec westchnął.- Peter choć bo go obudzisz…- powiedział Tino wchodząc do pokoju i niestety źle stając na jednej z desek co spowodowało straszne skrzypienie. Tino stanął jak wryty i czekał na dalszy rozwój wydarzeń. Zezwłok na łóżku poruszył się, sapnął i ostatecznie otworzył oczy i podniósł się do siadu.
-Ja przepraszam! Nie chciałem cię obudzić!- powiedział od razu Tino
-Nie szkodzi, już nie spałem-powiedział tata Petera rozglądając się po pomieszczeniu i targając chłopczykowi włosy. Ojciec Petera miał na imię Berwald i był kupcem, przyjeżdżał rzadko, zostawał krótko, był człowiekiem o nieprzeniknionej twarzy i oczach niczym turkusy.
-Emm… obiad będzie niedługo więc… - powiedział Tino niepewnie się wycofując do kuchni i zabierając wodę i wlewając ją do gara.
-Pomagałeś trochę?- zapytał Berwald patrząc na syna pytająco, wzrokiem który przeraził by pewnie większość ludzi.
-Mhm! Nawet wczoraj sprzątałem!- powiedział zadowolony z siebie chłopiec.
-To dobrze- powiedział Berwald a na jego twarzy pojawiła się niejaka sugestia uśmiechu. –idź pomóż- powiedział wstając. Chłopczyk pokiwał głową i wesoło pobiegł do kuchni. Na obiad Tino zrobił gotowane mięso z kaszą i skwarkami. Dzień minął na bieganinie od pokoju do pokoju, to do jakiejś sąsiadki czy targarza mającego swój kram naprzeciwko kamienicy. Tino zasiedział się do wieczora, ale wyszedł gdy było już zupełnie ciemno, położyli się spać. Peter jak zawsze u siebie, Berwald na kanapie. W nocy obudził go zapach spalenizny i pierwsze co zobaczył to płomienie, wszędzie płomienie.  Podniósł się natychmiastowo ale miał pecha. Z sufitu runęła lekko nadpalona deska. Peter nie miał szans by uciec, po prostu zasnął.
 ***
Obudził się czując że jest zmęczony jak nigdy. Dookoła widział biel i… karty. Podniósł się i rozejrzał uważnie. Był w jakby okrągłym pomieszczeniu, nie widział ścian ale czuł że pomieszczenie jest okrągłe. Na środku (nie był pewien czy to środek czy nie) po turecku siedział mężczyzna o białych włosach, w czarnej, teraz nazwalibyśmy to bluzą, ale wtedy, w królestwie w którym żył Peter nie było czegoś takiego. Ubrany był więc w czarno czerwone COŚ. Peter przyjrzał się bliżej widząc ze coś wystaje lekko z włosów mężczyzny, po chwili zorientował się że były to rogi bądź spiczaste uszy, koło nich coś delikatnie się kiwało.
-Ogon….- powiedział niepewnie chłopiec zanim pomyślał, pierwsze co pomyślał to, to że mężczyzna jest diabłem. Wyżej wspomniany obrócił się w jego stronę ukazując czerwone tęczówki.
-Co się patrzysz jak ciele na malowane wrota, masz taki sam- powiedział wstając. Peter szybko zlustrował jak wygląda. Również miał na sobie COŚ, czarne, czarne spodnie, koszulkę i pod szyją zawiązaną czerwoną chustkę, rzeczywiście z spodni wystawał mu ogon…
-Ale jak?- zapytał niepewnie- gdzie jest tata?- dodał.
-Normalnie, i nie wiem. – powiedział mężczyzna podchodząc do chłopca uważnie omijając jakby wiszące w powietrzu karty, różnych barw i figur.
- Co ja tutaj robię?- zapytał Peter robiąc krok do tyłu ii zahaczając jedną z takich kart, kawałek kartonika spadł na ziemie i zniknął.
-Uważaj na nie! Są bardzo ważne!- krzyknął zdenerwowany białowłosy ale po chwili się zreflektował.- co ty tutaj robisz? – powiedział pewnym siebie głosem wywijając ogonem – ty tutaj nie żyjesz- powiedział w końcu.