Dziś 20,04 Hitler obchodzi urodziny, więc z jednej strony składam życzenia swojemu tacie również urodzonego w ten zacny dzień, jak i również wstawiam coś co może nie jest z Niemcami związanego bezpośrednio, ale na pewno troszkę nimi trąca. Z góry przepraszam za dziwny styl ale było to napisany pod naporem pewnej osóbki której z góry dziękuje bo bez niej już dawno bym to wszystko usunęła. Po za tym nastał dziś historyczny dzień w którym to moja Mama pytała mnie o przepis a nie na odwrót, chodziło o sos beszamelowy który robiłam z Kluską, stwierdzam że w lazanii jest tak samo dobry jak w spagetti choć za lazanią nie przepadam. No nic, jak to teraz mówią ENJOY! A po za tym proszę, pomóżcie mi wymyślić dla tego nazwę :D
__________________________________________
Postacie zaczerpnięte z Hetalii:
Imiona
Elzvietta: Węgry
Gilbert:Prusy
Feliks: Polska :D
W dalszej części pojawia się także reszta "bad trio" czyli Hiszpania (Antonio) i Francja ( Francis)
________________________________________________
Elzvietta wyszła z Baru by zaczerpnąć powietrza. Przyjechała do Polski, żeby poprawić sobie humor, ten zielonooki chłopak zawsze potrafił ją rozśmieszyć ale dziś rozmowa jakoś się nie kleiła. Liza oparła się o ścianę budynku. Trzeba przyznać że Polska nieźle wybrał lokal do którego się wybrali. Oprócz baru, który przez większość wieczoru był ich głównym zajęciem w klubie znajdowała się też dyskoteka, nawet zatańczyła tam kilka tańców ale nie bawiła się przy tym. Nawet gdy siedziała przy barze czuła na sobie spojrzenia kilku klientów, choć i tak Feliks zadbał o to by klub w którym się znaleźli nie był pierwszym lepszym barem. Oczywiście Elzvietta nie należała do kobiet słabych i potrafiła by się obronić ale Feliks stwierdził, że damie chodzić w takie miejsca nie wypada. Westchnęła głęboko i wyciągnęła z torebeczki telefon po czym szybko sprawdziła godzinę. Przypomniała sobie gościa który próbował ją zagadać w czasie gdy jakaś blondynka porwała Feliksa do tańca. Chłopak próbował coś do niej powiedzieć, a ona nie wiedziała co odpowiedzieć, nie znała Polskiego zbyt dobrze. Obiecała sobie że kiedyś się nauczy ale nie było czasu. Dopiero gdy wrócił Feliks dowiedziała się o co chodziło chłopakowi. Zaśmiała się sama do siebie. Podniosła głowę. Ulice obok stała jakaś katedra. Feliks mówił że gdzieś niedaleko są ruiny zamku krzyżackiego. I że w ogóle to dużo się tu zmieniło od kiedy ostatnio tu był. Znajdowali się bowiem w Toruniu , miastu Kopernika, a także dawnym miastem granicznym między państwem zakonu krzyżackiego a Polską. Po chwili zauważyła że pomimo dość późnej w mieście było dość sporo ludzi. Zauważyła dziwnie znajomą sylwetkę. Przez dłuższą chwile nie mogła rozpoznać osoby, na pewno w skutek wypicia dość sporej jak na nią dawki alkoholu. Postać zatrzymała się i chyba rozpoznała Elzviette, bo obróciła się i zaczęła iść w stronę katedry.
-Ej! Gilbert!- krzyknęła, do oddalających się pleców. Postać
przystanęła i odwróciła głowę.
-Ja? – Gilbert odwrócił się do niej, najwyraźniej czekając
aż dziewczyna podejdzie. Liza wyczuwając
wyzwanie zaczęła iść w jego stronę pięknym zygzaczkiem. – Liza! Jesteś schlana
w cztery dupy!- powiedział jak zawsze irytującym głosem albinos.
-Wcale nie! Może nie wygląda ale umysł mam całkiem trzeźwy!-
powiedziała dziarsko- i możesz z łaski swojej nie odpowiadać słowami które mają
podwójne znaczenie! *– Albinos wywrócił oczami
-Oczywiście i to dlatego że jesteś taka trzeźwa mówisz do
mnie po rosyjsku?- Liza się zarumieniła. Ale nie odpowiedziała
-A właściwie to co robisz w Polsce?- zapytała jednak nie
potrafiąc zbyt długo stać w milczeniu.
Teraz to Gilbert wyraźnie się zmieszał
-A tak przyjechałem… Po prostu- jednak w tym momencie
rozległa się bliżej nieokreślona piosenka ramsteinu pochodzenia komórkowego, i
to definitywnie komórki Gilberta. Chłopak wyjął telefon, rozłączył i schował go
do kieszeni spodni.
-Kto to?- zapytała dziewczyna, alkohol wyraźnie dawał o
sobie znać. Normalnie nie byłaby aż tak wścibska, ba! Normalnie nawet nie
zawołała by za albinosem.
-Nie twoja sprawa- odparł po czym delikatnie się
zarumienił.- wiesz Liza, masz już dość, pójdę po Feliksa- zaczął iść w stronę
klubu.
-Nie! – dziwnie gwałtownie zareagowała dziewczyna- mówię że
nic mi nie jest! Postoje chwile na powietrzu i przejdzie-albinos zatrzymał się
w pół kroku- a właściwie to od kiedy ty się tak o mnie martwisz? – zapytała.
Chłopak wymruczał coś niezrozumiałego
-To chodź się przejść- powiedział i wziął ją pod rękę na co
dziewczyna zaczęła się wyrywać
-Ej puść mnie! Mogę iść sama!- Liza co chwile prychała jak
rozjuszona kotka.
-Ta i potkniesz się o pierwszą lepszą dziurę albo kamień i
rozbijesz łeb i będzie na mnie, co to, to to nie księżniczko. – Liza przestała
się rzucać więc i Gilbert poluźnił trochę uścisk. Gdyby ktoś widział ich z
boku, mógłby pomyśleć że są parą która wybrała się po prostu na spacer po
mieście.
-A tak naprawdę to co tu robisz?- zapytała po raz drugi gdy
przechodzili koło pomnika papieża polaka.
- Pokłóciłem się z Ludim , i jakoś tak. – powiedział jakby
nieobecnym głosem- a ciebie co sprowadziło do Polen? Oprócz chęci upicia się,
bo to ci wyszło- Zaśmiał się złośliwie i spojrzał na dziewczynę
-Nie mogę po prostu odwiedzić przyjaciela!? I nie jestem
piana!- powiedziała i ostentacyjnie zarzuciła włosami.
-Tak?- powiedział Albinos z wyraźnym zadowoleniem w głosie-
to powtórz „w Szczebrzeszynie chrząszcz
brzmi w trzcinie” **i zrób jaskółkę.
-Że ja nie powtórzę?! W ssz…- dziewczyna zaczęła się jąkać
ku uciesze Gilberta
- Dobra to coś łatwiejszego „Jola lojalna Jola nie lojalna”
– i znowu wybuchł śmiechem. Dziewczyna nawet nie próbowała powtórzyć tylko
odwróciła głowę, nadal trzymając się ramienia chłopaka i próbując go ignorować.
Albinos zaczął ją gdzieś prowadzić
- Gdzie idziemy? – zapytała po chwili rozważania czy chce,
musi, i czy jest w ogóle po co się odzywać.
-O foch przeszedł?- zapytał i znowu się zaśmiał
-Nie, po postu wolałabym nie zostać, porwana przez pseudo
prusaka w obcym kraju i mieście.- wyjaśniła- nie odpowiedziałeś.
-Nad rzekę. A po co ja bym miał porywać jakieś brutalne
babsko- Liza uderzyła go jak mogła najmocniej w ramie- i o tym właśnie mówię. – dodał. Gdy w końcu
doszli na bulwar co odbyło się bez jako takich sprzeciwów z obu stron, usiedli
na trzecim schodku.
-Ej chodź niżej. – powiedziała dziewczyna i zaczęła wstała i
zaczęła schodzić na dół.
-Liza! –zdążył tylko krzyknąć zanim sam poderwał się i
podbiegł do brzegu. Liza odpłynęła kawałek dalej . Niewiele myśląc Albinos
wskoczył do wody i zaczął płynąć w stronę dziewczyny. Po chwili złapał ją
sprawnym ruchem w talii i wyczołgał z nią na brzeg. Odwrócił się na plecy i
oddychając ciężko powiedział- Liza nic ci nie jest? – Dziewczyna zakaszlała
kilka razy ale odpowiedziała na nie. Przeleżeli tak koło siebie jakieś pięć
minut do póki obydwoje się nie uspokoili.
-Zimno mi- stwierdziła Liza i przytuliła bardziej do
Chłopaka
-Oddał bym ci bluzę czy coś ale niestety jest tak mokra jak
cała reszta moich ubrań! – prawie krzyknął, dziewczyna skuliła się lekko
przestraszona ale po części z zimna. Oczywiście nie przyznała by tego przed
nikim ale była wdzięczna za to że Gilbert ją wyłowił
-przepraszam- powiedziała ledwo słyszalnie. Gilbert pokręcił
głową po czym się podniósł i zaczął podnosić dziewczynę.
-Chodź bo się przeziębisz- i zaczął prowadzić dziewczynę po
schodach na górę.
-Gdzie idziemy- powiedziała przytulając się do Gilberta.
Szok tylko spotęgował poczucie zimna
-Mam zamiar cię porwać. – powiedział obejmując ją ramieniem
i pocierając dłonią po jej ręce. Okazało się że Gilbert miał wynajęty pokój w
hotelu niedaleko. Recepcjonista patrzył się na
nich dziwnym wzrokiem kiedy weszli cali mokrzy do windy. Wjechali na
ostatnie piętro i Gilbert zaczął szukać kluczyka po kieszeniach. W końcu ( po
piętnastu minutach szukania- a myślałam że tylko damska torebka ma wbudowaną
czarną dziurę)otworzył drzwi i pierwszym co rzuciło się Lizie w oczy było spore
dwuosobowe łóżko.
-Widzę że pokrzyżowałam plany- rzuciła Liza jakby od
niechcenia zdejmując buty.
-Daj spokój, zabrakło jedno osobówek, a to jeden z niewielu
hoteli które w miarę lubię więc wiozłem dwójkę. – powiedział sam mocując się z
mokrymi sznurówkami adidasów. Dziewczyna pokiwała głową. Była zbyt zmęczona
żeby się sprzeczać było już po pierwszej, a przygoda na bulwarze i alkohol
krążący w krwi robił swoje.- weź ciepły prysznic-powiedział podchodząc do małej
walizeczki koło łóżka – tam masz łazienkę- wskazał głową na drzwi po drugiej
stronie pokoju. Pokój ten był w jasnej, beżowej tonacji. Wyłożony był
wykładziną o jasnobrązowym odcieniu. Oprócz wcześniej wspomnianego łóżka stały
też tam dwa fotele, biurko i lampa.
-Ale, ja nie mam w co się przebrać...- powiedziała dość
nieśmiało.
-Wiem.- stwierdził sucho Gilbert. Po czym rzucił w stronę
dziewczyny jakąś szmatką. Dziewczyna rozwinęła szmatkę
-No chyba sobie żartujesz! Nie będę paradować na wpół naga!-
trzymała w ręce czarną koszulkę z logo zespołu „die krupps”.
-A masz wybór? Masz- rzucił
jeszcze jednym kawałkiem materiału, którym okazały się być spodenki piłkarskie.
Dziewczyna skinęła głową w formie podziękowania i weszła do łazienki. Poczuła
ulgę gdy krople ciepłej wody zaczęły spływać po jej skórze. Gdy wyszła z
toalety (swoją drogą użyczyła pasty do zębów z kosmetyczki która stałą na
półeczce) zobaczyła że Gilbert już czeka aż ta zwolni pomieszczenie. Liza
usiadła na fotelu i nieświadomie odpłynęła do krainy morfeusza.
Obudził ją dźwięk cichej muzyki i promienie słońca. Chwile
zajęło jej skojarzenie gdzie jest i jak się w ogóle tu znalazła. Otworzyła oczy
żeby zobaczyć że nie jest już w fotelu a na łóżku, przykryta kołdrą i z jakimś
pluszakiem koło głowy. Podniosła się na łokciach i zlustrowała pokój wzrokiem
aby dowiedzieć się gdzie jest jego tymczasowy właściciel. Gilbert był, i miał
się całkiem nieźle. Albinos złączył sobie fotele i położył na nich tak że był w
pozycji na wpół siedzącej, przykryty był jakimś kocem, widocznie nie zbyt
grubym ponieważ chłopak skulił się i
wtulał w niego jak czasem Liza w zimę do kaloryfera. Źródłem muzyki okazały się
być słuchawki które Albinos miał na uszach. Liza nie rozumiała jak mógł zasnąć
słuchając muzyki tak głośno, skoro ona to słyszała, nie chciała wiedzieć jak
słyszał to Gilbert. Podniosła się z
łóżka i podeszła jak najciszej mogła do Chłopaka. Po chwili takiego patrzenia
się na niego podeszła powrotem do łóżka zabrała z niego kołdrę i przykryła go
na co ten odpowiedział mruknięciem i wygodniejszym umoszczeniu się na fotelach.
Liza nie wiedziała zbytnio co ze sobą zrobić. Usiadła więc na łóżku z
skrzyżowanymi nogami i zaczęła bawić się własnymi włosami. Po chwili przypomniała
sobie dość ważny szczegół..Feliks! Wstała i w pędzie wbiegła do łazienki szybko
zlustrowała pomieszczenie wzrokiem żeby odnaleźć jakąkolwiek rzecz należącą do
niej. Widząc tylko ubrania porozwieszane po wszelkich powierzchniach płaskich
wyszła z pomieszczenia, i zobaczyła to co chciała znaleźć. Na parapecie, nad
kaloryferem leżały dwa telefony rozebrane do części pierwszych. Podeszła tam i
zaczęła próbować jakoś skompletować swój. Po chwili odwróciła się by sprawdzić
z czego leci muzyka skoro telefon Gilberta leżał na parapecie, uspokoiła się
widząc odtwarzacz MP3 i skończyła składać części. Na wyświetlaczu pojawił się mały napis
wdzięcznie głoszący „proszę wprowadzić PIN”. A żeby ona go jeszcze pamiętała!
-Aghr!- zirytowała się Liza i w tym momencie ktoś zabrał jej
telefon z ręki, usłyszała rytmiczne stukanie o ekranik i telefon znalazł się na
wysokości jej oczu patrzyła chwilę zdezorientowana na urządzonko po czym
niepewnie wzięła je do ręki
-Zwykłe „danke” wystarczy-
Liza odwróciła głowę. Gilbert stał i drapał się po głowie po chwili
ziewnął i z mało inteligentnym wyrazem twarzy udał się do świątyni dumań. Na
ekranie pojawił się napis „Witamy”. Gdy
telefon włączył się na dobre Liza przestudiowała co najmniej pięćdziesiąt
esemesów od Feliksa, jakieś dziesięć od Litwy i jeszcze kilka powiadomień o tym
że „numer **** jest już dostępny”
dziewczyna westchnęła głęboko i szybko wystukała wiadomość, że nic jej
nie jest że ma się nie martwić i że przeprasza. Opis sytuacji w jakiej się
znalazła pominęła, bo wiedziała jak Polak mógł zareagować na to że jeden z jego
głównych wrogów jest na jego ziemiach, i że jeszcze porwał mu kumpele. Po
chwili drzwi od łazienki otworzyły się i stanął w nich Prusak z swoim zwykłym,
złośliwym uśmiechem na twarzy.
-Jak się spało?- zapytał tocząc pianę z ust, gdyż w ustach
miał szczoteczkę do zębów.
-Dobrze, dziękuje- odpowiedziała Liza grzecznie, starając
się omijać Albinosa wzrokiem.
-A mi niezbyt wygodnie, i nie mogłem zasnąć- po chwili
zastanowienia dodał- chrapałaś i mamrotałaś coś ciągle.- powrócił do zlewu by
wypłukać piane z ust. Gdy tylko Albinos pojawił się z powrotem w drzwiach
łazienki oberwał pluszakiem.- Hau ab! Za co?!-krzyknął
po tym gdy oberwał jeszcze poduszką, budzikiem( WTF? O.o) i kilkoma innymi
przedmiotami które Liza znalazła w swojej stosunkowo małej torebeczce która
leżała koło walizeczki Albinosa
-Za niewyrażanie się przy damie! –krzyknęła zbyt dobrze
obeznana w niemieckich zwrotach Liza.
-A widzisz tu jakąś?- zapytał chowając się za ścianą Gilbert
- A sobie wyobraź że stoi przed tobą!
-A tu mi jedzie czołg? Czy gołą babe widzisz? – Albinos
wychylił się zza ściany i wskazał na swoje prawe oko. Ela nie wytrzymała
rzuciła się na chłopaka z poduszką w ręce zaczęła go nią okładać.
-Au! Ela, Zbeta!- Gilbert próbował się bronić jednak nie
wychodziło mu to. W pewnym momencie usłyszeli pukanie
-śniadanie!- głos zza drzwi był męski. Gilbert pokazał
rękoma gest na zawieszenie broni. Liza skinęła głową, była zdziwiona że Gilbert
pamięta jeszcze ten kod którego używali jako dzieci. Gilbert podszedł do drzwi
otworzył je i powiedział coś po niemiecku, czemu Liza nie za bardzo się
przysłuchiwała. Po chwili Albinos zamknął drzwi żegnając się z boyem hotelowym
i dziękując mu. Chyba też mu coś podawał, i Liza domyśliła się iż mógł być to
napiwek. Gilbert z talerzami podszedł do
stolika stojącego w rogu, po czym postawił je na nim i obrócił się do Eli.
Chciał coś powiedzieć ale rozległ się dzwonek telefonu Lizwietty . Dziewczyna
odebrała i z słuchawki popłynął głos Feliksa
- Ty Śliwko! Wiesz jak ja się martwiłem! Jakby totalnie, nie
wiesz co ja przeżywałem! Gdzie jesteś?- przez chwile jeszcze przysłuchiwałam
się Polskiemu słowotokowi.
-Tak wiem przepraszam! Ale nic mi nie jest, i wszystko ok.
Eee… właściwie to nie wiem gdzie jestem …- powiedziała jakby niepewnie.
-To mamy mały problem. Bo mnie już jakby w Toruniu nie ma. –
powiedział Chłopak ze zmieszaniem.
-Jak to cie w Toruniu nie ma!?-prawie krzyknęła w słuchawkę.
-No… eee… bo wiesz jak byłem wczoraj lekko podchmielony to
jakby zadzwonił Liciek że mu samochód
pod Krakowem padł i tak jakoś...- zaczął plątać się zielonooki .- ale się
Lizuś! Jak wejdziesz do pierwszego lepszego baru czy restauracji i kelnerka,
barman o ile młody to zrozumie jak po angielsku się zapytasz! Dasz radę, oj muszę kończyć wjeżdżam do tunelu szczszczsz…- zaczął udawać szeleszczenie po
czym się rozłączył.
- Co jest Liz- powiedział Gilbert wpychając do ust naleśnika
oblanego dość obficie syropem klonowym.
-Właśnie zostałam sama, w obcym mieście, nie znając języka.- powiedziała na skraju załamania
nerwowego. Usiadła na krześle naprzeciwko Albinosa i patrząc nieprzytomnym wzrokiem
na talerz.
- A jak miałaś zamiar wrócić do domu?- zapytał biorąc do ust
kubek z kawą bo naleśniki zniknęły już z talerza choć było ich dość sporo.
-No mam bilety na samolot na pierwszą… Lotnisko w Bydgoszczy
czy jakoś tak…- powiedziała już spokojniej. Co jak co ale jeżeli chodziło o
poruszanie się po Polsce, to Gilbert bił ją na głowę , jednak spędził tu trochę
czasu, więc wiedział co i jak.
-No jak masz bilet to nie ma problemu! O ile nie musisz
łazić po urzędach to wszędzie w Polsce się dogadasz!- powiedział z przekonaniem
w głosie- nie jesz? Daj spokój Liz! Wczoraj specjalnie jeszcze lazłem żeby
domówić jeszcze jedno śniadanie- zdziwiła się, ale wzięła sztućce do ręki i
zaczęła jeść. Gdy kończyła jeść ostatniego naleśnika zapytała
-Właściwie to co robisz w Polsce
-No mówiłem, że się z Ludim pokłóciłem to przyjechałem. Aż
tak piana żeby nie pamiętać to nie byłaś, chyba że masz słabszą głowę niż myślałem-
podniósł kubek do ust.
-Nie no pamiętam. Ale czy ty nie miałeś jakiegoś domku
wakacyjnego czy czegoś nad morzem w Warnemünde czy jakoś tak?- zapytała przecinając
kiwi w celu zjedzenia go.
-Nie
wakacyjnego, tylko zwykła osobówka i tak miałem, znaczy mam. – powiedział
zabierając jej sprzed nosa połowę kiwi. Liza zaśmiała się w myślach. W jednej
chwili się kłócili w drugiej rozmawiali normalnie, a jeszcze kiedy indziej
zachowywali jakby byli dziećmi.
-To czemu
jesteś w Polsce?- zapytała wbijając łyżeczkę w miąższ owocu i przeklinając
cicho ponieważ sok prysnął jej w oko.
-Geez…. Ale
ty dociekliwa. Bo Francowi pożyczyłem, poznał kogoś ostatnio, chciał ją gdzieś
tam zabrać, to mu pożyczyłem. Widok ładny, plaża blisko, a ponoć jedna z
ładniejszych w Niemczech...- Eliza wywróciła oczami. Jak można komuś „pożyczyć”
dom. Mimo wszystko jednak skinęła tylko głową.
-Eh…
chciałabym tak kiedyś nad morze…- powiedziała cicho jakby sama do siebie
-To jedź… A
nie przepraszam, Ty nie masz przecież dostępu! – zaśmiał się chrapliwie
-Odezwał się!
Ty nawet państwa nie masz!- powiedziała próbując być spokojną.
-Może i nie
mam ale za to nie jestem służącym! I nie daje się pomiatać jakiemuś lalusiowi!
– tu Liza nie wytrzymała
-Roderich nie
jest lalusiem! To że ktoś jest wrażliwy na sztukę, nie znaczy że jest ciotą!
-Liza ile
razy on cie zdradzał? Raz? Dwa? Nie! O wiele więcej i dobrze o tym wiesz!-
Gilbert wstał od stołu i bez słowa wszedł do łazienki. Po chwili wyszedł z niej
w pełni ubrany, i nawet nie obrzuciwszy Lizy spojrzeniem podszedł, widać było
że jest zły, zamaszystym ruchem otworzył drzwi i chciał wyjść, ale przystanął
słysząc pytanie.
-Gdzie
idziesz?- Liza wpatrywała się w niego z brakiem zrozumienia w oczach i
zmarszczką między brwiami którą prusak nieświadomie, już wieki temu, nazwał
uroczą.
-Jak
najdalej- powiedział wychodząc i zamykając drzwi. Lizie chwilę zajęło
skojarzenie co się właśnie stało, jednak gdy już do tego doszła poderwała się z
miejsca, i nie patrząc na to że nadal jest ubrana w ciuchy Gilberta wybiegła z
pokoju. Zatrzymała się przy windzie. Pokazywała ona że ktoś kto do niej wsiadł
jest piętro niżej. Znów niewiele myśląc zaczęła zbiegać po schodach. Ludzie
obdarzali ją niezbyt przyjaznymi spojrzeniami. Liza nie zwracała na to jednak
uwagi. Zobaczyła sylwetkę Albinosa tuż przy recepcji. Czym prędzej tam
podbiegła i złapała chłopaka za rękaw. Ten, lekko zdezorientowany obrócił się i
widząc dziewczynę stanął jak wryty. Liza oddychała dość ciężko, dawno nie
ćwiczyła. Włosy miała potargane, no i cały czas była w jego ciuchach, no i
biegła na boso
-co ty…-
zaczął oschłym tonem ale nie pozwoliła mu dokończyć
-Chyba nie
chciałeś mnie tu zostawić?- powiedziała delikatnie łamiącym się tonem. Co
prawda, było to raczej spowodowane tym iż biegła niż smutkiem ale trzeba to
wykorzystać! Liza próbowała wykorzystać swoją płeć i próbowała zrobić maślane
oczka.
- Jezu… Liza
nie wysilaj się bo to…- pochylił się delikatnie i ściszył głos, widząc że
chwilowo są w centrum zainteresowania większej części hallu, nie dość że
Albinos to jeszcze to- żałosne. – wyprostował się – Chodź ludzie patrzą.-
złapał Lizę za rękę i zaczął prowadzić ją do windy, gdy stanęli właściwie przed
jej drzwiami Liza zatrzymała się i nie chciała iść dalej.- Co znowu?!-
powiedział już trochę zirytowany
-Nie wsiądę
do windy…- powiedziała Liza jakby to miało wszystko wyjaśnić
-A to czemu
księżniczko? Bo ja się po żadnych warkoczach i innych kudłach wspinać nie będę
a wiesz wynalazki są po to żeby z nich korzystać…
-Boje się –
przerwała mu w pół zdania- boję się jeździć windą.- Było to prawdą, mogła robić
wszystko skakać na bungie, z samolotu nawet zjeść coś ugotowanego przez Arthura
ale do windy nie wchodziła, to urządzenie zawsze napawało ją dziwnym
niepokojem. Albinos westchnął i zawrócił w kierunku schodów. Gdy byli już w
pokoju Gilbert puścił Liz, cały czas trochę za mocno trzymał ją za rękę co
pewnikiem skończy się siniakiem ale teraz nie było to ważne, Albinos i tak był
zły.
-Przepraszam,
nie powinnam ci wypominać…- zaczęła
cicho
-O czy ja dobrze
słyszę, panna patelnia mnie przeprasza? – odpowiedział sarkastycznym głosem,
widać że poprawił mu się humor
-Ostatni raz
w twoim nędznym życiu- Chłopak wybuchnął śmiechem
-Ostatnio
mówiłaś tak w… 1890? – znowu wybuchł śmiechem.
-Tak chyba, tak. – też wybuchła śmiechem.
-Dobra, przebierz się w coś i lecim- powiedział siadając na fotelu i wyciągając komórkę, po
chwili słychać było dźwięki gry w angry birds
-Ale gdzie?- zapytała nie zbyt pewna zamiarów Chłopaka, niby
już się nie gniewa ale kto go tam wie.
-Jak gdzie, na miasto. Coś musimy robić nie? Co ty myślisz
że ja sobie od tak 24 godziny w hotelu siedzę?- Liza powoli skinęła głową z
niedowierzaniem w oczach. –ciuchy masz w łazience.- dodał jakby to miało
wszystko wyjaśnić. Nie wiedząc co zrobić dziewczyna weszła do łazienki. Gilbert
w fotelu westchnął głęboko i oparł głowę na dłoni „w co ja się wpakowałem”
pomyślał ale w głębi siebie cieszył się z zaistniałej sytuacji.
Liza właściwie nigdy nie była w innym polskim mieście niż w
Warszawie dla zwiedzania. Jakoś nie było ku temu okazji i czasu. Zazwyczaj gdy
przyjeżdżała gdzie indziej niż do stolicy, to tylko po to by posiedzieć z
Feliksem i na następny dzień wyjechać, ewentualnie się gdzieś napić tak jak to
miało miejsce teraz. Szła więc koło Gilberta i przyglądała się wszystkiemu .
Było już południe i chodź właściwie nie stawali, to Gilbert i tak uważał że nie
zdążą zobaczyć wszystkiego. Gdzieś koło dwunastej Liza już nie nadążała, miała
kondycje ale buty na obcasie utrudniały zadanie, ponadto wykładane kamieniem
uliczki nie były chwilowo najlepszym podłożem.
-Gilbert! Poczekaj ! – krzyknęła za chłopakiem gdy ten był
już jakieś dwa metry przed nią i dalej szedł tym samym tempem, Liza w tym
czasie obmyślała plan zemszczenia się na butach.
-Co jest? Nie nadążasz?- zapytał z udawanym zdziwieniem w
głosie.
-Oczywiście że nadążam! Ale jeśli tak dobrze znasz to miasto
to powiedz mi gdzie jest jakiś obuwniczy! Nie wytrzymam w tych butach!-
powiedziała dochodząc do niego i opierając się na jego ramieniu
-Liza
-hmm?
-Stoimy koło obuwniczego
-No przeciesz wiem, sprawdzam twoją czujność!- powiedziała i
skierowała się do wejścia do sklepu. Po chwili już przymierzała zwykłe trampki
hal
ówki. Gilbert obserwował to z powątpiewającym wyrazem
twarzy.
-Jezu Liza! Jak już kupujesz buty to kup porządne… Te ci się
rozkleją po tygodniu!- powiedział i podszedł do półki z innymi, droższymi
butami. Uważnie przeczesał półeczkę wzrokiem i zdjął jakieś botki po czym
powiedział coś po polsku do ekspedientki.
-Liz jaki masz rozmiar?- zapytał po chwili
-E… 38.. ale po co ci… Ej! Gilbert pozwól że sama wybiorę
buty!
-Proszę bardzo, to tylko jedna z opcji!- Po czym podał jej
ładną botkę w kolorze beżu z kokardką
przy palcach. Dziewczyna założyła. Pasowały jak ulał. I były całkiem wygodne.
Liza wstała i podeszła do lustra. Na nodze wyglądały całkiem całkiem.
Uśmiechnęła się do siebie.
-No są bardzo ładne, ale…
Nie wiem. Mam już takie w domu i to by się mijało z celem. Wolałabym
raczej jakieś trampki. – Chłopak pokiwał w zamyśleniu głową po czym zdjął z
półki jakieś conversy, sprawdził rozmiar i podał je Dziewczynie. Przymierzyła.
Były śliczne, w pięknym odcieniu mięty pasującym do jej białej sukienki którą
miała akurat na sobie. Były wygodne i ładnie leżały. Nie zastanawiała się długo
-Te! – powiedziała po chwili namysłu.
-219zł- powiedział Gilbert po chwili rozmowy z
sprzedawczynią. – bez zastanowienia wyjęłam dwa banknoty, ale po chwili
zorientowałam się że coś tu nie tak
-Gilbert- chłopak mruknął coś w odpowiedzi- nie mam złotówek-
chłopak spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem
-Jak nie masz? A w barze za co piłaś?
-Feliks stawiał! I nie piłam dużo!- powiedziałam w geście
samoobronnym.
-Dobra- chłopak wyciągnął własny portfel i podał kasjerce
dwa banknoty. Zostałam w trampkach. Drugie buty schowałam do siatki po
conversach i z uśmiechem ( i rumieńcem) na twarzy wyszłam z obuwniczego.
-Danke- powiedziałam cicho gdy wyszliśmy ze sklepu
-Nie ma za co. Daj- wyrwał jej torbę z butami. – czas na
przerwę, czas na kit kat.- powiedział głosem rodem z reklamy tegoż batona.
Roześmiała się głośno. Chłopak złapał ją pod ramie i wciągnął na chodnik w
momencie gdy przejeżdżała koło nich ciężarówka.
-Uważaj, nie będę cie zdrapywać z kamieni.- powiedział.
Dziewczyna wyrwała się z jego uścisku lekko zarumieniona, ale nic nie
powiedziała. –chodź nam dobrą lodziarnie
niedaleko, dają duże porcje, i chwile przysiądziemy.
-Czyżbyś nie dawał rady?- zapytała bawiąc się rąbkiem
spódnicy.
-Przypomnę ci, jakieś 10 minut temu mówiłaś że nie
wytrzymasz. – Złapał ją za rękę i pociągnął w stronę jakiegoś „ogródka” po
chwili rozmawiał z ekspedientką. Liza znowu przeklęła w myślach to iż nie znała
polskiego. – Liza… Ziemia do Héderváry!- dziewczyna zamrugała kilka razy- jaki
chcesz smak?
-Ee… czekoladowy.- powiedziała niepewnie. Gilbert powtórzył
to po polsku i zapłacił. Po chwili już podawał Lizie jej loda. Dziewczyna
polizała niepewnie, by stwierdzić że Albinos nie kłamał i ze jest naprawdę
pyszny. Weszli do ogródka i usiedli przy jakimś wolnym stoliku.
-Co ty taka zamyślona? –zapytał po chwili Gilbert, oblizując
rożek. On chyba wziął miętowy.
-A nie wiem, jakoś tak. Coś czuje że… W ogóle Gilbert wiesz
może jak dojechać na ul. Małachowskiego? – zapytała po chwili
-Jako, tako. A co?- zapytał wycierając kącik ust chusteczką.
-Bo mam tam swoje rzeczy, to takie zastępcze mieszkanie
Feliksa, znaczy wynajęte…- przytaknął.
-A klucze masz?- widząc jej wyraz twarzy westchnął i się
podniósł. – To dzwoń do Feliksa, po numer właściciela albo po co tam żebyś
mogła wejść. –skinęła głową. I wykręciła numer do zielonookiego.
-Halo? Feliks? Tak cześć, tak daje rade, Mhm,- w tym momęcie
Gilbert wyrwał jej komórkę
-Słuchaj mendo,
też rozpaczam że cie słyszę, potrzebne nam klucze do tego całego twojego mieszkanka
czy czego tam. A co nie mogę na wakacje przyjechać? No to daj numer do
właściciela a najlepiej to sam do niego zadzwoń i powiedz, że koleżanka tam
rzeczy zostawiła! A co mnie to obchodzi! Ta, pa- powiedział i oddał jej
urządzenie. – zaraz oddzwoni.- powiedział i przystanął. – Na Małachowskiego to
w tamtą. – wskazał na przeciwny kierunek i zaczął tam iść.
-Gilbert, który
to przystanek?- zapytała Liza gdy mijali któryś z kolei przystanek autobusowy.
-Żaden, mamy
dużo czasu to można się przejść, właściciel ma być tak za czterdzieści minut to
akurat dojdziemy. – szli spokojnym tempem, a Gilbert od czasu do czasu mówił
coś typu „co tak wolno?” albo „ w takim tempie to do wieczora nie dojdziemy”.
Po jakiejś pół godziny jednak stanęli przed wejściem do bloku w którym Liza
zostawiła wczoraj walizkę z swoimi rzeczami. Zadzwoniła domofonem i zaczęła
mówić, ale przypomniała sobie że to nie Węgry i zapewne osoba po drugiej
stronie domofonu usłyszała piękny bełkot. W tym momencie wciął się Gilbert i
zgrabnie ( a bynajmniej w mniemaniu Lizy) wytłumaczył o co chodzi. Po chwili
usłyszeli dźwięk otwierania drzwi. Liza już sięgała po klamkę ale Chłopak ją
uprzedził. Szarpnął za drzwi te z oporem się otworzyły. Mieszkanie znajdowało
się na drugim piętrze. Gdy wchodzili
Liza przeskakiwała po dwa stopnie na raz. Gdy dotarli pod drzwi Liza zawahała
się, ale już nie Gilbert. Albinos złapał za klamkę i bez zastanowienia otworzył
drzwi. Puściły , w korytarzu stał mężczyzna w średnim wieku, lekko łysawy. Po
załatwieniu sprawy wrócili do hotelu. I wszystko było by pięknie, gdyby nie
telefon który zakłócił wyjście na dworzec w celu dotarcia Lizy na lotnisko. Dziewczyna
rozłączyła się cała blada a Gilbert spojrzał na nią pytająco.
-Gilbert,
odwołali mi lot, najbliższy mam za tydzień.
************************************************
* Liza była lekko wstawiona, i chodziło jej o "ja" co po niemiecku znaczy "tak"
**mój Tata czasem robi takie testy na trzeźwość mojemu bratu... Gilbert według mnie umie mówić po polsku, i potrafi wymówić tego typu rzeczy ze względu na to iż kiedyś Prusy Książęce były lennem Polski.
**mój Tata czasem robi takie testy na trzeźwość mojemu bratu... Gilbert według mnie umie mówić po polsku, i potrafi wymówić tego typu rzeczy ze względu na to iż kiedyś Prusy Książęce były lennem Polski.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz