sobota, 15 czerwca 2013

Für Elise

おはよう!
Emm... No nie mam piratów... Mam za to taką oto miniaturkę? Nie wiem jak to nazwać nie ogarniam terminologii FF. Jakoś tak zebrało mi się na smenty no i jest. Chciałam najpierw zrobić po prostu coś o sztuce, ale za każdym razem gdy zaczynałam coś pisać, wychodziło na to że bohaterem jest kto jest... No nic. PRZEPRASZAM za opóźnienie, ale jeżeli was to pocieszy to mam pasek : D udało mi się dzięki temu że ksiądz mnie raczej lubi i mimo że nie pojawiam się w kościele i wyganiają mnie ze spowiedzi... znaczy raz i nieprawda... dał mi 6 ! Bo nie wyrobiłam jednak 5 z niemieckiego, teraz modlić się za fizykę...  A po za tym widzę się niedługi z Lily! Yay! ^.^No nic a oto i moje nowe opowiadanie!Polecam puścić sobie "preludium deszczowe" w tle. Oto : "Für Elise".

*************************

Muzyka rozlewała się po pomieszczeniu. Ciche, spokojne dźwięki wlewały się do jego ucha. Delikatne dźwięki, jakby klawisze zostały ledwo co muśnięte długimi, wyćwiczonymi palcami. Dźwięki zazwyczaj idealne… Zazwyczaj. Tym razem było inaczej. Ręce, zazwyczaj spokojne, spełniające wole właściciela, nie chciały dostosować się do Jego woli. Raz po raz wciskał nie ten klawisz co trzeba. Chciał grać, jednak nie mógł. Ona nie pozwalała mu grać. Palce już go bolały, co zazwyczaj się nie zdarzało. Wściekał się na siebie, a jednocześnie wiedział że złość nie jest żadnym rozwiązaniem. Popadał w depresje, choć może była to bardziej melancholia z której On, o ironio, zazwyczaj wyprowadzał ludzi. Los jest jednak przewrotny. Ze złością odepchnął się od fortepianu i przejechał przez prawie całe pomieszczenie w końcu jednak się zatrzymując gdzieś na środku wielkiego salonu. Zostawiła go. Zostawiła samego w takiej sytuacji. Nie miał jej tego za złe, wiedział że prędzej czy później to zrobi, że odejdzie. Był zły na samego siebie, za to że zawiódł Ją, zawiódł naród, zawiódł siebie. Zdjął z nosa okulary w delikatnych oprawkach. Delikatnych, pasujących do jego delikatnych rysów twarzy , do jego delikatnej skóry, delikatnych dłoni, delikatnej budowy ciała. Miał dość tej delikatności! Miał dość bycia bezużytecznym. Całe jego życie to Ona go broniła, ratowała, wygrywała bitwy. On, siedział w tym czasie przy fortepianie, lub czekał na Jej pomoc. A teraz, Ona odeszła. A on nadal siedział i czekał. Fioletowe oczy uważnie obserwowały pomieszczenie w którym siedział. Beżowe tapety, z jakimś wzorem, nie zwracał uwagi na to co to był za wzór, to Ona go wybierała, długie zasłony o tym samym kolorze, może trochę ciemniejszym. Pod oknami kanapa, z miękkim obiciem ale drewnianą ramą, przed nią stolik, zwykły do kawy, z Akacji, teraz troszkę ściemniałej pod wpływem czasu.  W rogu stała jakaś komoda wypełniona obrusami, serwetkami. Pod drugą ścianą stała jeszcze inna szafa, z szybami w drzwiach zza których niepewnie wyglądała zastawa z najlepszej porcelany wiedeńskiej. Nieznacznie podniósł wzrok, na ścianach wisiały obrazy, mnóstwo obrazów. Tu przedstawiały one owoce, tam jakiś dzbanek. Wrócił wzrokiem do fortepianu, nad nim, wisiał jeden obraz większy niż wszystkie inne. Tam spoglądała na niego młoda para. Ona, o długich falowanych włosach w koloże drewna orzechowego, i uśmiechniętych oczach zzieleniałych już od wylegiwania się na trawie, w pięknej, zielonej sukience tylko podkreślającej jej oczy i piękną figurę. On, wyprostowany, z hebanowymi włosami, okularami, których wcale nie musiał nosić, ale nosił, artysta musi się wyróżniać prawda? Dumnie wyprostowany, w ciemnych spodniach, jasnej, odświętnej koszuli i fioletowej kamizelce podkreślającej, tak niecodzienne, fioletowe zabarwienie oczu. Siedział teraz, i tymi fioletowymi oczyma uważnie, centymetr po centymetrze mierzył obraz wzrokiem. Obejmuje ją delikatnie w talii, tak to wygląda na pierwszy rzut oka, ale prawda była inna. Roderich dobrze pamiętał, tam, na tym obrazie, podpierał się, nie mógł utrzymać równowagi, choć było to tak dawno. Spojrzał niepewnie na wózek na którym siedział, delikatność. Niczemu nie potrzebna cecha. W głowie wciąż słyszał jej przepraszający ton, gdy mówiła że odchodzi, widział Ją, w tej samej zielonej sukience, a z tyłu, w drzwiach, ledwie zauważanie stał On. Stał i czekał, aż przyjdzie, czekał tak jak On zazwyczaj. Różnili się jednak, nie tylko wyglądem. Hebanowe włosy Rodericha kontra białe jak śnieg włosy Gilberta. Jego oczy koloru wrzosów, kontra oczy czerwone od patrzenia na pożary. Różnili się, mimo że wydawać by się mogło że On, Roderich, ma ją przy sobie, że Ona tam jest, czekał na nią, był cierpliwy. Ale Gilbert nie potrafił czekać, jednak wydawało się że robi to bardzo cierpliwie, jednak to były złudzenia. Gilbert nie czekał, nigdy nie miał do tego głowy. Po jasnym, delikatnym policzku spłynęła jedna pojedyncza łza. O szybę uderzały krople. „Preludium deszczowe” chciałoby się rzec. On jedynie prychnął nieznacznie podnosząc kącik ust. Ona już nie wróci, nie miał jej tego za złe, czemu miałby mieć, w końcu mówi, Jej szczęście, Jego szczęściem, a skoro ona znalazła szczęście daleko od jego domu i dźwięków jego gry na fortepianie, jeśli czuła szczęście u boku mężczyzny przypominającego gwałtowną burze lub wiatr, jeśli znalazła szczęście właśnie gdy wiatr targał jej kosmykami włosów gdy jechała konno, to i On winien był czuć się szczęśliwy. Na powrót podjechał do fortepianu. Niepewnie nacisnął jeden klawisz, już wiedział co ma zagrać, to będzie dla niej
-Für Elise- wyszeptał a dźwięki same wypływają spod jego palców. Muzyka rozlewa się po pomieszczeniu.
*******
A ten wózek... No Pan Himaruya Hidekaz powiedział że Roderich nieokreślony czas spędził na wózku, więc ja stwierdziłam że to wykorzystam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz