Dziś mam dla was troszeczkę inne opowiadanie, jednak nadal związane z Hetalią pana Hidekaza. Występuje tu moje własne postacie, jednak w większości są to postacie z Hetalii. Załóżmy że to taki prezent na zająca c: Raczej kto jest z kim jest jasno powiedziana a jakiekolwiek wątpliwości, mam nadzieje będą rozwiane w przyszłości.A i tutaj kraje przedstawione są jako zwykli ludzie... Nie betowane więc przepraszam za błędy. Z dedykacją dla Jagody która właściwie wymusiła na mnie zmienienie czegoś pseudo Historycznego w to czym się stało... A właśnie, lubicie gify? Ja uwielbiam :D
***
Antonio stał na rufie jednego z galeonów i patrzył w
morze. Dowódca eskadry lewantyjskiej, Martin
de Bertendona, rozmawiał teraz z jakimś innym marynarzem. A Antonio stał,
a krew buzowała mu w żyłach. Myśl iż w końcu będzie mógł stanąć miecz w miecz z
Arthurem, że będzie mógł się zemścić za ataki jego piratów, za Kadyks, za te wszystkie zniewagi które musiał mu
puścić płazem. Usłyszał rozkaz, wypływali. Myślał że nie nastąpi to już nigdy,
po czekaniu przez dwa tygodnie zaczął tracić nadzieje że to kiedykolwiek
nastąpi. Poczuł morskie powietrze na twarzy. Trochę niezdarnie poprawił kitka
związanego z tyłu głowy. Zaczął myśleć o tym co zrobi gdy tylko ten Pirat trafi
w jego ręce, o tym jak się na nim zemści. Z rozmyślań wyrwał go głos Martina
-O czym tak myślisz?- zapytał stając koło państwa i
poprawiając kapelusz.
-O tym jak zwyciężymy!- powiedział bez zastanowienia.
Ktoś kiedyś powiedział mu że jeżeli wierzysz w coś wystarczająco mocno to w
końcu stanie się to rzeczywistością. Przez ataki Angielskich piratów Antonio
wiele tracił, nic dziwnego że jego jedynym marzeniem było zrównać Arthura, jego
królową i flotę z ziemią.
- Nie możemy być zbyt pewni siebie- powiedział Martin
zamyślonym głosem i odszedł od Chłopaka. Antonio przeszedł dreszcz, a co jeśli
rzeczywiście przegrają, co się stanie z Romano? Pełen wątpliwości poszedł za
dowódcą, reszta załogi
myślała że jest on asystentem dowódcy czy kimś równie mało znaczącym. Gdy
Antonio o tym myślał nasunęła mu się myśl że może rzeczywiście jest taki słaby?
Jakie szanse miał z kimś kto za pomocą dwudziestu trzech statków zniszczył
ponad sto? Nonsens! Skarcił się sam w myślach, jestem silny i zmieszam tego
villano z błotem!
Płynęli przez jakieś dwa miesiące. Nie obyło się bez
wpadek takich jak to że niedługo po wypłynięciu w morze mięso zaczęło się psuć,
natknęli się na sztormy przez co poważnie ucierpiały dwa statki a 28 uznano za
zaginione. Wiele razy musieli wracać do
różnych portów, co Antonio przypisywał „ tej durnej Angielskiej magii”. Z
każdym dniem coraz mniej wierzono w ich szanse na zwycięstwo, choć nie doszło
jeszcze do żadnej bitwy. Utrata sześciu tysięcy ludzi którzy byli akurat na
wspomnianych przedtem jednostkach obniżało morale ludzi, a i sam Książę zaczął
tracić wiarę w ich możliwości. Antonio jednak nie tracił nadziei i jak tylko
mógł podbudowywał morale ludzi i dowódców. Choć sam wieczorami, czy stojąc po
prostu samotnie rozmyślał nad różnymi opcjami „ a co gdyby” jednak za każdym razem gdy się na tym przyłapywał
karcił się w myślach. Musiał wygrać, chociażby po to by móc wrócić do Romano. Przecież on nie poradzi sobie sam. Może i był małym skurczy byczkiem, jak go
zwykł nazywać w myślach, ale jednak Antonio wiedział że życie bez kogoś kto mógłby się
tobą opiekować, chociażby na początku jest ciężkie, a wiedział bo sam tego
doświadczył, niby na początku opiekował się nim dziadek ale Antonio nie uważał
tego okresu za coś co mógłby przypisać do rubryczki „ dni szczęśliwe” .
Dwudziestego dziewiątego lipca ich sto dwadzieścia pięć statków które zostało
ostatecznie zdolnych do użycia w rozciągniętym szyku osiągnęło przylądek
Lizard. Zwołano ich na naradę wojenną.
-Zaatakujmy Plymouth!- dowódcy darli się na siebie nie
mogąc dojść do porozumienia. Sam Antonio siedział na krześle gdzieś w rogu nie
chcąc za bardzo rzucać się w oczy.
- A ty co o tym sądzisz?- zapytał go ktoś, nie wiedział
kto dokładnie i nie zamierzał dociekać.
-Ja?- zapytał tylko wyrwany z rozmyślań, po chwili
powiedział- Wpływając od Plymouth zatrzymamy fotę Anglików, ale chyba nie to
jest naszym celem prawda książę? Według mnie to trochę bezsensowne. – książę
który do teraz myślał że pomysł z wpłynięciem do Plymouth jest dobrym pomysłem
pochwycił pomysł.
-Tak, Antonio masz racje! –powiedział –nie zgadzam się!
Naszym celem jest Flandrii!. – po jeszcze kilku burzliwych wymianach zdań przy
których Antonio lekko przysypiał postanowiono iż stworzą „eskadrę mobilną”
która miała interweniować w razie największego zagrożenia.-Antonio będziesz tam
dowodził jednym ze statków.- zadecydował książę.
-Nie!- gwałtownie zareagował Antonio – z całym szacunkiem
ale chce być z moimi ludźmi!- krzyknął wstając.
-Antonio uspokój się, taką porywczością nic nie
zdziałasz…
-Ale nie chce siedzieć bezczynnie! Chce być z swoimi
ludźmi!- krzyczał trochę zdesperowany.
-Nie masz tu nic do gadania!-
teraz książę uniósł głos. Antonio popatrzył na niego spode łba, ale nic nie
powiedział, w głowie zrodził mu się plan, ryzykowny ale mimo wszystko dobry.
*********************************************************
*********************************************************
- Szlag by to!-
Arthur krzyknął patrząc na mapę. Armada się zbliżała, wiatr nie dopisywał a
teraz jeszcze ta afera z tą całą damą która ponoć miała przybyć jako ulubienica
z łaski Bożej królowej Elżbiety. Ostatnio z nią były same problemy „Za tego nie
wyjdę! Ten mi się nie podoba !” i
jeszcze to ostatnio „Arthurze, niedługo przybędzie do nas ma przyjaciółka,
przypłynie statkiem, dopilnuj by bezpiecznie dotarła na brzeg” , Arthur w myślach
udawał jej głos. Potem wielokrotnie myślał że w gruncie to obiecał tylko
że bezpiecznie dotrze do brzegu. W gruncie gdyby już po tym jak wyjdzie na ląd
oddać ją w niewole, albo jako jeńca dla Irlandczyków bo ostatnio jakoś zaczęli
się stawiać. W każdym razie żałował że się zgodził. Jak on ma do czorta
dopilnować żeby ktoś kogo nie widział i kto jest na statku kilka mil od niego
nie wpadł w ręce Hiszpanów i Portugalczyków?!
-Koniec, wypływamy na zachód! To damy radę zrobić!-
zakomendował krótko.
-A co z odbiorem lady Izabell?- zapytał Howard niepewny
czy nie ucierpi po wzmiance o prośbie Królowej.
-Chwilowo to moje najmniejsze
zmartwienie, jak dopłynie to będzie, nic przedtem nie możemy poradzić.- Arthur
mruknął coś jeszcze o tym że nigdy nie zrozumie kobiet i że ma po dziurki w
nosie humorków jej królewskiej mości po czym wyszedł trzaskając drzwiami.
****************************************************
-Panie Fernandez! Można wiedzieć co pan robi?- pan Martin stał z założonymi rękoma i obserwował zielonookiego. Antonio zatrzymał się w pół kroku.
-Panie Fernandez! Można wiedzieć co pan robi?- pan Martin stał z założonymi rękoma i obserwował zielonookiego. Antonio zatrzymał się w pół kroku.
-Ja? Ja tylko eee…- nie wiedział jak dokładnie
wytłumaczyć się z próby ucieczki z własnego statku na inny, który miał brać
udział w bitwie.
-Panie Fernandez proszę nie
utrudniać sprawy, książę postanowił i będziemy trzymać się jego rozkazów,
proszę wrócić do swojej kajuty. – Antonio wiedział że zaprzepaszczał jedną z
niewielu szans na ucieczkę z tego statku.
******************************************************
******************************************************
- Panie Kirkland.- posłaniec ukłonił się i podał
Arthurowi list z pieczęcią. Mężczyzna za pomocą specjalnego nożyka oderwał
nieznaną mu pieczęć.
30.07.1588rSzanowny Panie
Jako iż zależy mi
na dotarciu do mej Przyjaciółki a Twej z Bożej łaski Królowej, poczułam się
zobowiązana do napisania tej korespondencji. Po wielu męczących tygodniach
żeglugi, dopłynęłam do Angielskiego portu w Paymouth. Była bym wdzięczna Gdybyś
był łaskaw pomóc mi w dotarciu do jej Wysokości, o ile nie przekracza to twych
możliwości. Chciałabym zaznaczyć iż w porcie w którym aktualnie się znajduje
zaczeły wybuchać zamieszki, i straciłam już kilku ludzi.
Z Poważaniem
Izabella Czartoryska
Mężczyzna przeczytał na to jeszcze raz na
głos.
-Dobrze, szykować mi konia, pojadę tam.- powiedział z
krzywym uśmiechem
-Panie Kirkland! Tak sam! Bez zbrojnych?!- posłaniec był
przerażony pomysłem
-W drodze nic mi nie grozi, a w porcie znajdę kogo
trzeba. – mężczyzna złapał za płaszcz i narzucił go na siebie. Po czym wyszedł
z pomieszczenia, obrzucając nieprzychylnym spojrzeniem niewolnika którego jakiś
czas temu złapali podczas ataku na Kadyks. Arthur splunął na ziemie.- jeszcze
tutaj- powiedział do niego uśmiechając się złośliwie. Niewolnik nawet nie
podniósł wzroku. Dziś będzie musiał przekazać wszystko czego się dowiedział.
Prawie zjeździł konia, jednak udało mu się dojechać do
portu. Jako, jakby nie patrzeć, dobrze ubrany mężczyzna przyciągał spojenia
wielu marynarzy ale i panien lekkich obyczajów, mógł stanowić potencjalną
szansę do wzbogacenia się. Szedł powoli nad brzegiem, próbując się zastanowić,
jak głupiec pojechał na łeb na szyje nie dowiadując się gdzie dokładnie
przebywa Panna Czartoryska. „ W końcu znajdę, port nie jest duży” pomyślał „
Ale to może mi chwilkę zająć…” Dodał jeszcze kilka gorzkich epitetów pod
adresem królowej i poszedł dalej czując się obserwowanym. Postanowił zapytać
się w jakiejś karczmie, wybrał tą która wyglądała najporządniej i wszedł do
środka. Niedbale przywitał się z karczmarką
-Czy nie zatrzymała się tu Panna Czartoryska? – zapytał
patrząc w oczy karczmarki, kobieta wyglądała na poczciwą. Była przy kości a
rude włosy związała w koka na czubku głowy.
-Panna Czartoryska? – zastanowiła się – pewnie chodzi
Paniczowi o tą panienkę która wynajęła całe piętro! Panicz za mną idzie, ja panicza zaprowadzę!-„
Czyli nie jest na tyle głupia by wykupywać pierwszy lepszy zajazd tylko
pofatygowała się trochę z szukaniem”. Pogrążony w myślach poszedł za kobietą
która uśmiechała się miło, nie był to wymuszony uśmiech, ot szczery uśmiech
całkiem zadowolonej z życia kobiety. Kobieta podeszła do jednych z drzwi i zapukała
w nie energicznie.
-Panienko! Jakiś młody panicz się o Panienkę dopytuje,
czy może wejść?- kobieta zachichotała wyczekując odpowiedzi.
-Niech pani powie by nie zawracał mi głowy- Słowa te
wypowiedziane z taką pogardą jakby właścicielka głosiku ( uroczego co prawda)
powiedziała co najmniej „niech spie**a” . Arthur odchrząknął znacząco i wyminął
kobietę z cichym „Pani pozwoli”. Tak samo energicznie zapukał w drzwi
-Panienko, czy mogę wejść?- zapytał w miarę grzecznie,
jednak w jego głosie można było wyczuć irytacje.
-Już mówiłam, proszę mi nie zawracać głowy!- Arthur ponownie odchrząknął.
-Zero wychowania, spodziewałem się czegoś więcej od osoby
ponoć przyjaźni się z jej mością. Nazywam się Arthur Kirkland i …- w tym
momęcie drzwi otworzyły się na szerokość a w ich drzwiach stała młoda służka.
-Panienka zaprasza- powiedziała po czym ukłoniła się
przed Arthurem i weszła w głąb pomieszczenia. Arthur prychnął ale wszedł do
pomieszczenia. Stanął na środku rozglądając się, nie było to jakieś luksusowe
pomieszczenie, ot zwykły pokój w niezbyt drogim zajeździe. Na krześle koło
małego stoliczka siedziała młoda dziewczyna. Patrzyła z nieukrywaną wyższością
na Arthura. Dziewczyna miała porażająco
niebieskie oczy które w tym momęcie przewiercały Arthura na wylot. Jej brązowe
włosy z złotymi refleksami były spięte do tyłu tak aby odsłaniały twarz, kręciły
się w świderki. Twarz miała bladą cerę jednak na polikach widniały zdrowe
rumieńce, pod prawym okiem miała delikatny pieprzyk. Arthur ukłonił się
wyuczonym ruchem. Dziewczyna skinęła mu głową na powitanie i gestem zachęciła
go aby usiadł na krześle naprzeciw.
-Panienka musi być Izabellą Czartoryską. – bardziej stwierdził niż zapytał zakładając nogę na nogę.
-Panienka musi być Izabellą Czartoryską. – bardziej stwierdził niż zapytał zakładając nogę na nogę.
-Tak, nazywam się Izabella Czartoryska , ty jak mniemam
jesteś Arthur Kirkland, zaufany mej przyjaciółki, jej wysokości Elżbiety I?-
Arthur skinął głową.
-Jak minęła podróż? – zapytał zaczynając bawić się
mankietem długiego niebieskiego płaszcza.
-Bardziej niż podróżą zmęczyłam się oczekiwaniem tutaj. –
stwierdziła spokojnie przywołując do siebie służkę i szepcząc jej coś na ucho.-
Chciałbyś się czegoś napić? Wnioskuję iż za tobą także dość męcząca podróż.
-Tak poproszę herbaty, z mlekiem jeśli wolno. Po czym
panienka wnioskuje?
-Po włosach, chyba że na co dzień nie dbasz zbytnio o ich
ułożenie. Oczywiście nie widzę w tym nic złego, jako dowódca pewnie masz wiele
obowiązków.
-Owszem, jest ich dość sporo. –powiedział Arthur.
Dziewczyna potrafiła wyrazić własne zdanie, przez co zaskarbiła sobie okruch
sympatii Arthura. Nastała cisza przerywana tylko odgłosem fal i śmiechem
marynarzy zza okna.
-Mógłbyś się uśmiechnąć?- zapytała po chwili, troszkę
niepewnie Izabella
-Uśmiechnąć?- powtórzył niepewnie Arthur patrząc na nią
zdziwiony
-Tak, jeden uśmiech może polepszyć cały dzień-
powiedziała szybko – a po za tym słyszałam że Anglicy mają krzywe zęby….- to
już mruknęła bardziej do siebie. Usta Arthura wygięły się w ironicznym uśmiechu
-Nie mam krzywych zębów. – powiedział głośno na co
Izabella tylko się zarumieniła i odwróciła głowę.
-Ciągle pada…- stwierdziła po chwili gdy służąca
przyniosła napoje. Sama Izabella poprosiła o zwykłą herbatę.
-Nie jest źle, bywało gorzej- stwierdził Arthur lustrując
Izabellę spojrzeniem zgnile zielonych oczu.
-Doprawdy? Pewnie w taką pogodę podróż jest nieznośna? –
zapytała nie spuszczając wzroku w spojrzenia blondyna.
-Nie jest źle o ile jest się odpowiednio przygotowany-
odparł oschle.
-Wydaje mi się iż nie masz ochoty ze mną rozmawiać.
-Po czym wnioskujesz?- zapytał z (jak na niego) życzliwą
ciekawością w głosie.
-Po tym że dajesz niejasne odpowiedzi.
-Nonsens-
powiedział jednym łykiem dopijając napój i podnosząc się- musisz przywyknąć.
Radził bym ci się spakować, wyruszamy wieczorem, załatwię co trzeba i tu wrócę.
– Bez słowa wyszedł z pomieszczenia, wychodząc z karczmy zostawił karczmarce
kilka dukatów i skierował się do bardziej „cywilizowanej” części miasteczka w
celu znalezienia jakiegokolwiek transportu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz