sobota, 21 września 2013

Cardverse: pierwsze rozdanie

おはよう!
Cześć! Na samym początku muszę powiedzieć że byłam chora więc możliwe że w opowiadaniu jest mnóstwo błędów wszelakich. Szkoła... ja już chce wakacje TT n TT... tak bardzo smutek... chciałam coś jeszcze napisać ale co... A! Ma ktoś jakąś ciekawą książkę do polecenia? Bo gdyż iż nie mam co robić ze swym życiem a ile można się uczyć. Musze wam powiedzieć że byłam w Warszawie, nie wiem czemu ale chciałam to powiedzieć... było naprawdę spoko, ale ubolewam , była to wycieczka szkolna, nie znalazłam ani niczego fajnego do poczytania (taaa... gubię się w większości sklepów) ani nie byłam w sklepie yatty bo nie byliśmy nigdzie w pobliżu... smuteczek... JEZU ILE JA UŻYWAM TRZYKROPKÓW?!  Ignorując to, a oto i kolejna część cardverse!

***********
Rozdanie pierwsze: Pik

Pierwsza Karta: Walet

Poczuł że na czymś ląduje a nie było to bynajmniej miękkie lądowanie. Rozejrzał się niepewnie po otoczeniu, i dowiedział się że wylądował na śniegu zbitym tak, że właściwie był to już lud i że, co chyba jest ważniejsze w jego obecnej sytuacji, nigdzie nie ma Gilberta. Przez chwilę pomyślał że może coś mu się przyśniło, ale to nie tłumaczyło czemu jest na dworze, na śniegu, ubrany w niezbyt ciepłą bluzę…. No właśnie! Nie mogło mu się przyśnić, bo nadal miał na sobie te czarno-czerwone ubrania, i nadal miał rogi i ogon! Czyli to nie był sen. Podniósł się z ziemi i otrzepał z śniegu, który cały czas prószył, więc na niewiele się to zdało. Przeszedł kilka kroków starając się znaleźć cokolwiek związanego z Gilbertem. Okolica była dość malownicza i nawet ładnie wyglądała przykryta warstwą puchu, ale nie obchodziło go to, wychował się w kraju w którym wiecznie leżał śnieg, więc nie robiło to na nim wrażenia. Stał na jakiejś drodze, właściwie będącą po prostu śniegiem bardziej zbitym niż ten dookoła. Czyli musiał być w królestwie Pik. Peter zszedł na pobocze, ze względu na jadący drogą dość spory powóz i stwierdził że poczeka, nigdzie mu się nie spieszyło, więc usiadł pod drzewem. Nie wiedział do końca czemu ale nie było mu zimno, więc postanowił że poczeka. Jednak czas leciał a nikt się nie pojawiał, powozy jeździły nie zwracając zbyt dużej uwagi na chłopca siedzącego na poboczu. Minuty mijały a Gilberta, jak nie było tak nie było. Peter jednak siedział i czekał, pomimo energii która go rozpierała, naprawdę potrafił siedzieć i czekać, przez minuty a potem godziny. Zaczynało się ściemniać, więc dochodziło koło godziny piątej po południu kiedy Peter w końcu zauważył majaczącą na końcu drogi ludzką sylwetkę. Nie miała ogona ani rogów, więc Peter spodziewał się że idący tędy człowiek po prostu go wyminie bądź specjalnie przyśpieszy kroku, tak jak zrobiło to kilku wieśniaków idących tą drogą. Gdy tylko sylwetka się przybliżyła Peter zobaczył że to jednak nie był wieśniak. Podejrzewał też że nie był to żaden mieszczanin. Szybciej byłby to bogata żona kupca lub wojowniczka , na co mógł wskazywać miecz przy jej boku, z szerokim ostrzem, coś na rodzaj maczety. Ubrana była w ciemnoniebieską koszulę o szerokich, za długich rękawach i chińskim kroju, na obydwóch rękawach i w innych miejscach jej ubioru był znak „Pik”, na to narzucone miała krótką narzutkę w o ton jaśniejszym odcieniu. Na dolną część ciała nałożoną miała białą spódnice, spod niej wystawały niebieskawe rajstopy, a na stopach miała raczej nie chroniące przed zimnem czerwone trzewiki. Na głowie miała mały kapelusik, nie chroniący przed śniegiem lecącym na głowę. Kapelusik trzymał się na samym boku głowy, i był to jeden z tych kapelusików z piórkiem z których Peter zawsze bardzo się śmiał. Oczy miała skośne, włosy brązowe związane w niską kitkę. Petera tak wciągnęło przypatrywanie się tajemniczej podróżniczce że nie zauważył nawet kiedy przystanęła koło niego. Zauważył to dopiero po chwili kiedy  trochę śniegu z drzewa spadło mu na głowę. Peter podskoczył jak oparzony, momentalnie się podniósł i odskoczył o krok co niestety równało się uderzeniu w drzewo.
-Przepraszam!- powiedział lekko przestraszony i zdenerwowany. Wolał nie być w jakikolwiek sposób niegrzeczny wobec kogoś wyglądającego na osobę z wyższych swer i to na dodatek posiadającego broń. Podróżniczka która do teraz stała po prostu patrząc na chłopca lekko przysłaniając usta rąbkiem rękawa, nagle zaczęła się śmiać… a może zaczął?
-Nie masz za co- aru!- powiedział/a wesoło starając się powstrzymać śmiech. –czekasz na kogoś-aru?- zapytał/a siadając koło drzewa i zdejmując z pleców jakiś plecak albo coś w tym stylu i wyciągając z niego piersiówkę  i pociągając porządnego łyka.-Chcesz trochę? To tylko woda-aru.-  z tymi słowami piersiówka została prawie podstawiona Peterowi pod nos.
-Em… nie dziękuje prze pani?- powiedział Peter niepewnie- tak… ale chyba ten ktoś nie zamierza się pojawić. – wytłumaczył siadając niepewnie na ziemi koło podróżnika/czki.
-Jestem mężczyzną-aru- powiedział długowłosy z westchnieniem i cichym „ayaaa…”
-Przepraszam!- Peter znów się zmieszał… naprawdę wydawało mu się że to kobieta! Mężczyzna pokręcił głową.
-Eh… Gilbert zawsze taki był… - westchnął mężczyzna chowając piersiówkę.
-Skąd Pan zna Gilberta?- zapytał Peter patrząc na mężczyznę wielkimi oczyma- i skąd Pan wie że na niego czekam?- dodał po chwili.
-Wiesz… łatwo dostrzec na kogo czekasz-aru. Dla kogoś z moim doświadczeniem to nic-aru… Bywa czasem w zamku, kiedy ma coś do załatwienia- powiedział mężczyzna zmieniając pozycje i siadając po turecku.
-Mieszka Pan w zamku?- zapytał Peter i aż poczuł jak oczy mu się świecą.
-Tylko czasowo, moją rolą jest raczej podróżowanie- powiedział spokojnie grzebiąc w torbie i wyciągając z niej coś na podobę klusek z mięsem i podał jedną Peterowi- masz, zjedz-aru- powiedział spokojnie. Peter przyjął kluskę i niepewnie nadgryzł, to samo zrobił mężczyzna.
-Więc… Co Pan robi w zamku?- zapytał gdy zjadł kluskę a mężczyzna podsunął mu wodę do popicia, co chłopiec z ulgą przyjął.
-To proste, jestem waletem- powiedział podwijając rękaw i pokazując Peterowi znamię. Znak był dość spory. Nadgarstek mężczyzny był jakby otoczony bluszczem a od wewnętrznej strony nadgarstka widniał duży znak „Pik” na które nachodziło inne, jakby trochę jaśniejsze „J”. Z ust Petera wymsknęło się ciche „wow”.
-Co nie-aru…- powiedział naciągając rękaw powrotem na nadgarstek. – no nic… komu w drogę temu czas… - powiedział spokojnie pakując wszystko powrotem do plecaka. Peter niezbyt zadowolony spuścił głowę, mężczyzna był miły a Peterowi nie uśmiechało się siedzieć samemu w nocy. – jeżeli chcesz możesz iść ze mną- aru-  powiedział po chwili zastanowienia Jopek. Peter zaskoczony podniósł głowę i spojrzał pytająco na zbierającego się z ziemi mężczyznę.
-A- ale…- powiedział niepewnie Peter nie wiedząc co powiedzieć, właściwie to nie wiedział czy Gilbert go zostawił, jak wrócić, co zrobić dalej.
-Jeżeli nie chcesz to nie… -powiedział mężczyzna biorąc plecak na plecy- skoro Gilbert cię tu zabrał, to znaczy że chciał pewnie pokazać ci co będziesz robić… więc i tak musisz iść do zamku-aru.- powiedział spokojnie delikatnie się uśmiechając. Peter myślał przez chwilę, po czym poderwał się.
-Jak się nazywasz?- zapytał Chłopiec podchodząc bliżej do mężczyzny i idąc koło niego.
-Wang Yao- powiedział uśmiechając się – a ty-aru? Jesteś nowym Jokerem tak-aru?- zapytał wesołym głosem
-Mhm! Jestem Peter!- odpowiedział Chłopiec wesoło. Było już ciemno, a Peter szedł rozmawiając z właściwie obcym mężczyzną ufając mu tylko ze względu na to że posiadał znamię. Szli całą noc, zatrzymywali się kilka razy, a nad ranem doszli do zamku.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz